kolportaż baner główny

- Reklama -

- Reklama -

Cudownie ocaleni – cz. II

Dalszy ciąg pasjonujących przeżyć mieszkańca Biłgoraja Zygmunta Hanasa, który niejednokrotnie wymykał się śmierci w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu.Tak jak pan Zygmunt uciekał przed śmiercią, tak i jego żona miała szczęście, i przeżyła gehennę obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

- Reklama -

 

„W ostatnią sobotę stycznia, wieczorem, korzystając z karnawału, większość milicjantów i pracowników Urzędu Bezpieczeństwa bawiła się na zabawie tanecznej.

toyota Yaris

Oddział „Wira”, który pozostał w lesie, zaatakował więzienie i odbił więźniów, w tym i mnie” – opowiada swoje przeżycia pan Zygmunt Hanas w wyzwolonym już Biłgoraju.

„Pamiętam jak do naszej celi wpadł Stefan Kobos ps. „Wrzos” i krzyknął: „Nocna amnestia!”. Ludzie „Wira” zamknęli strażników w celach, a więźniowie uciekali gdzie się dało. Biegłem ulicą Sitarską do lasu. Zaopiekował się mną i Tadeuszem Iwanowskim łącznik „Wira” – Skrzyński. Doszliśmy do Majdanu Kasztelańskiego, do oddziału „Wira”. Rozlokowano nas w schronach i kryjówkach we wsi. Ja byłem w tartaku u Wójcika, a Tadzio u Nowaka. Po dwóch tygodniach przenieśliśmy się do Długiego Kątu. Naszym gospodarzem był Puźniak. Było biednie i głodno. Ale przetrwaliśmy do wiosny. Poszliśmy do „Wira”, który odtworzył całe ugrupowanie. Pełniłem tu funkcję szefa kompanii, ale też i furmana, gońca i co tylko trzeba było robić.

Dodaj szybkie ogłoszenie drobne na naszym portalu:

Wielkanoc 1945 r. wypadła 18 kwietnia. Zastała nas w Hutkach u gospodarza Kozy. Nagle dostałem rozkaz „Wira”: „Zaprzęgać konie! Wyjeżdżamy!”. Dopiero w drodze dowiedziałem się, gdzie jedziemy – w kierunku wsi Górniki. Na naszej furmance byli: „Wir” i jego żona „Nina”, Maria Żar i Ignacy Pyter ps. „Murzyn”.

Przy pierwszej chacie we wsi podbiegła do nas kobieta – Hanka Sobczak, krzycząc: „Uciekajcie UB was okrąża!” i dołączyła do nas. Niebawem wywiązała się strzelanina. Kobiety zeskoczyły z furmanki, a Hanka dostała postrzał w nogę. Obie zostały schwytane. Uciekaliśmy nadal, a jedna z tankietek, która próbowała zamknąć nam drogę, zawiesiła się na nierówności terenu.

Byliśmy już blisko lasu, gdy „Murzyn” został trafiony i spadł z furmanki. Widzieliśmy, jak podbiegali dwaj żołnierze z tankietki i zastrzelili go. Tankietka nadal goniła nas drogą. Konia, który dostał postrzał zostawiliśmy z furmanką. Uciekaliśmy z „Wirem”, słysząc za nami krzyki i strzały. Udało nam się zmylić pościg. Chcieliśmy wrócić do starej kryjówki. Tu natrafiliśmy na łącznika, który nas ostrzegł, że kryjówkę opanowali UB-owcy. Nasi koledzy zostali schwytani, część z nich zabito. Znaleźliśmy się w innej kryjówce, gdzie niebawem przebywało nas około pięćdziesięciu. Nie było co jeść. Jeździłem po chleb do Łukowej. Któregoś dnia wieczorem, wracając, zastałem wokół kryjówki pełno wojska. „Pewnie rozbili oddział, nie ma szans ucieczki” – pomyślałem. Wyszedł ze schronu „Wir” i uspokoił mnie. To cały batalion Wojska Polskiego zdezerterował i przeszedł na naszą stronę. Pojawił się problem żywności. Chłopi z pobliskich wiosek głodowali. „Wir” zadecydował o rozpuszczeniu ludzi do domów. Odchodzili pojedynczo i grupkami. „Dla nas wojna jeszcze się nie skończyła” – powiedział „Wir”. Niemal w tej chwili wpadł łącznik z wiadomością „Koniec wojny! Niemcy skapitulowały!”. „Wir” powiedział nam: „Chłopcy, musimy wiać, tu nie wytrzymamy. Niech każdy jedzie, gdzie może”.

Niebawem „Wir” wyjechał do Wrocławia, a ja do Częstochowy. Znalazłem tu zatrudnienie w firmie Wojtaszczyka, u którego było kilku znajomych z Biłgoraja: Zenon Amborski, Waldemar Szubiak, Franciszek Małysza z Dąbrowicy oraz Parnicki i Jednacz.

Widząc, że i tu UB zaczyna węszyć, zwiałem. Na stacji kolejowej spotkałem znajomego sitarza z Biłgoraja – Władysława Kufla, który pożyczył mi forsę na podróż. Przyjechałem do znajomego Jana Zynia w miejscowości Okonek koło Szczecinka.

Parę miesięcy pracowałem u kuzyna Zynia jako kierowca. W Szczecinku namierzyli mnie i niebawem przy kiosku, gdy kupowałem papierosy, obskoczyło mnie kilku cywilów. Znalazłem się w areszcie, a ze Szczecinka po tygodniu przetransportowano mnie do więzienia na Okrzei w Zamościu. Tu w celi nr 6 spotkałem znajomych z Biłgoraja: Wacława Mączkę, Michała Łypa, Jana Wójtowicza. Byli tu też koledzy z Radecznicy i Czarnegostoku. W jednej celi było nas około 150. Na szczęście nastąpiła amnestia. 4 kwietnia 1947 r. wyszedłem na wolność.

Przez dwa lata UB-owcy chcieli dowiedzieć się, gdzie są ukryte magazyny „Wira”, ale go nie zdradziłem” – zakończył swoje opowiadanie kolega mojego ojca Zygmunt Hanas ps. „Wilczur”.

 

***

Autor wspomnień, żołnierz ZWZ AK, za działalność w Ruchu Oporu otrzymał wiele odznaczeń państwowych m.in. Krzyż Walecznych, Medal za wojnę obronną 1939 r. i inne. Zmarł 17 sierpnia 1999 r. w wieku 82 lat. Jego żona Anna przeżyła Oświęcim. Dziwnym i szczęśliwym zbiegiem okoliczności uniknęła „wyjścia przez komin”. Idąc z grupą kobiet do łaźni i pieca krematorium, została wyrwana z kolumny pieszych przez znajomą. Pani Anna ubezwłasnowolniona w „nowej” grupie wyprawiona została do prac rolnych poza obóz. Uniknęła niechybnej śmierci.

I tak ci, doświadczeni przez los ludzie, „cudem ocaleni” pobrali się w Biłgoraju w 1949 r. Żyli szczęśliwie. Mieli troje dzieci. Syn Janusz pracował w TV Lublin i filmował „wywiad rzekę”, który redaktor TV przeprowadził z jego ojcem w latach osiemdziesiątych.

 

Kazimierz Szubiak

RED

- Reklama -

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.