Wiosna, ach to ty!
Nareszcie, nareszcie wiosna! Już słychać trele ptaków, już czuć rześkie, świeże powietrze, już widać pierwsze bazie na wierzbach. Kiedyś okres przedwiośnia był najcięższym okresem w roku. Kończyły się stare zapasy pożywienia, a jeszcze długo do pierwszych zbiorów. Nieraz ludzie i zwierzęta głodowali. Teraz nie mamy tych zmartwień. W dobie dobrobytu sklepowe półki uginają się od towarów o każdej porze roku. Pomidorki z Maroka? Proszę bardzo. Ogóreczki z Hiszpanii? Nie ma problemu. Rzodkiewka z Włoch? Jest! W grudniu i styczniu, cały rok. Tylko czy takim sposobem życia nie zaburzamy odwiecznego rytmu: zmiana pór roku – zmiana sposobu żywienia. Kiedyś jedliśmy nowalijki na wiosnę, te wyhodowane we własnych ogródkach przydomowych. Jakże smaczne, jakże upragnione w smaku były pierwsze majowe rzodkiewki czy truskawki w czerwcu. Teraz jesteśmy jak kombinat – "świeże" owoce i warzywa cały czas. Bez smaku, bez zapachu, ale za to z nawozem, herbicydem i środkiem grzybobójczym!
Jeszcze jedna dygresja a propos wiosny. Kiedyś moja znajoma wyjechała na stałe do kraju o cieplejszym klimacie. Udało się jej ułożyć życie, miała pracę i zapewniony dobrobyt. Wciąż jednak za czymś tęskniła, czegoś jej brakowało. Wreszcie przyznała, że brakowało zmian pór roku. Żółtych liści jesienią, śniegu w zimie i kolorowej wiosny. "Tu wciąż jest lato!" – narzekała.
Cieszmy się, że możemy korzystać z tego dobrodziejstwa. Na wiosnę niech nas cieszą pierwsze kwiaty i liście, w lecie – kąpiele w rzece i zalewie, a jesienią – dojrzewające w sadach owoce i opadające liście. No i oczywiście coś dla miłośników zimy – śnieg, mróz i zawierucha. Brrr… Dobrze, że do niej jeszcze tak długo…