– Jak to się stało, że zaczęliście tutaj pracować? Co wpłynęło na podjęcie decyzji i czy to było proste w pewnym momencie porzucić całe dotychczasowe życie i przenieść się tutaj do Biłgoraja do Wioski Dziecięcej SOS?
K.: – Nigdy nie jest prosto zmienić swoje życie o 180 stopni, zawsze jest to czymś podyktowane. Studiowałam pedagogikę, więc perspektywa bycia rodzicem zastępczym, otworzenia Rodzinnego Domu Dziecka była mi bliska. Od lat to się przewijało w naszej relacji, że być może kiedyś nam się uda. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że nasze życie nie zadowala nas wystarczająco. Chcielibyśmy zrobić coś więcej, zostawić po sobie pozytywny ślad. W końcu nadarzyła się taka okazja, kiedy to mieliśmy możliwość zmiany pracy na inną. Wtedy właśnie wysłaliśmy zgłoszenie do SOS Wiosek Dziecięcych. Tomek (mąż) uznał, że zgłoszenie zostanie pominięte, dlatego tak ochoczo się zgodził. Jak się okazało, po 2-3 miesiącach nasze podanie zostało przyjęte. Rozpoczął się proces rekrutacji, który trwał prawie rok.
– Jak zareagowali Wasi znajomi, rodzina, najbliżsi na to, że zostajecie opiekunami w Wiosce Dziecięcej?
T.: – Większość zareagowała ze zrozumieniem, kibicowali nam. Zdarzały się jednak głosy dezaprobaty i zdziwienia, uważali że zmarnujemy sobie życie. Ale ogółem rzecz biorąc, ostatecznie uszanowali nasze zdanie.
K.: – Trudno jest osobom z rodziny zaakceptować fakt, że nagle ich dziecko zabiera wszystkie swoje rzeczy, wyjeżdża 200 km i nie będzie utrzymywać z nimi już takiego kontaktu. Każdy miał świadomość, że jeśli się przeprowadzimy, to wszystkie uroczystości i święta będziemy spędzać tutaj w Biłgoraju wraz z dzieciakami. Myślę, że największym szokiem dla nich był koniec pewnego etapu.
– Czym się różni życie tutaj od tego życia w domu, od tej codzienności, która była kiedyś?
T.: – Naszą codziennością kiedyś była praca i daleko w tyle życie. Od czasu do czasu była chwila na rozrywkę, jakiś wyjazd. Mogłoby się wydawać, że to było takie standardowe życie. Teraz jest praca, jakaś rozrywka i szóstka dzieci, trzy koty i pies. Nie da się porównać tego, co było kiedyś, do tego, co jest teraz. Jest to kolejny etap w naszym życiu, kolejny krok. Na pewno jest ciekawiej, weselej, zdarzają się kryzysy, ale to życie jak i poprzednie jest satysfakcjonujące.
– Nie myślicie czasami, żeby wrócić do tego, co było kiedyś, do pracy, do życia bez dzieci, poza Wioską Dziecięcą?
T.: – Nie ma takich myśli. Czujemy się jak rodzice dla tych dzieci. Nie sądzę, że gdy ktoś ma czwórkę dzieci, myśli, że fajnie nie mieć dzieci. Czasami bywają takie myśli u rodziców, ale nigdy nie na poważnie i tutaj jest taka sama relacja. Wzięliśmy te dzieciaki, zaufaliśmy sobie nawzajem, tworzymy rodzinę i nie myślimy o tym, żeby je zostawić. Niekiedy mamy dość, bywają takie przemyślenia, ale na nich się kończy. Wiemy, że musimy żyć dalej nie tylko dla siebie, ale też i dla nich. Życie bez nich byłoby teraz puste.
– Dziennikarstwo, później bycie opiekunem, a następnie? Co dalej?
K.: – Na pewno rozwój osobisty, dzielenie się wiedzą z młodym pokoleniem. Doświadczenia, które tu zdobywamy i obserwacje są bardzo cenne. Kiedyś mąż mi powiedział, że powinnam zacząć pisać książkę na temat opieki nad dzieciakami, które zostały skrzywdzone. Oczywiście nie mówię: nie. Może kiedyś zdarzy się tak, że będę miała wenę do napisania tego, co wiem i czego doświadczyłam, być może to komuś pomoże. Przede wszystkim, kiedy stwierdzimy, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, to będziemy dzielić się tym z innymi, żeby oni mieli łatwiej.
– Dla jakich ludzi jest ta praca?
T.: – Nie ma reguły. Ja myślałem: co my możemy zaoferować, przecież nas od razu odrzucą. Nie dość, że młodzi, to bez doświadczenia w wychowywaniu dzieci, bez wygórowanych ambicji. Okazało się, że jednak ktoś nam zaufał. Skoro nam się udało, to teoretycznie każdy może być. Nie ma złotego środka.
K.: – Tutaj działają przede wszystkim cechy osobowościowe jak szczerość, otwartość na kontakt z dzieckiem. Nie ma co nastawiać się, że przychodzi się tutaj, aby być wychowawcą pracującym. Potrzebne jest nastawienie, że jest się po to, aby być dla nich przyjacielem. Jeżeli się wychodzi z tego założenia, to da się radę.
– Myślicie o własnych dzieciach?
K.: – To, co mamy, jest już wystarczające, aczkolwiek nie jest tak, że nie myślimy i nie będziemy ich mieć. Jest to gdzieś z tyłu głowy. Jesteśmy w takim wieku, że możemy mieć dzieci. Być może to przyniesie los, ale na pewno nie jest to główny cel. Nasze dzieci czekają na to. Nieraz słyszymy: „Ciociu, ty tylko urodzisz, a my się wszystkim zajmiemy, my pomożemy!” One na pewno na to czekają, a my nie mówimy nie.
– Czy Wasze doświadczenia związane z opieką nad dziećmi w Wiosce Dziecięcej sprawią, że będziecie w stanie te dzieci lepiej wychować, z większą wiedzą? Jakie rady związane z komunikacją z dziećmi dalibyście innym rodzicom?
K.: – Nie będziemy patrzeć, aby nasze dziecko wychować lepiej. Chcemy, aby jego wychowanie wyglądało tak samo dobrze. Dzieciaki, które mamy teraz, to są nasze dzieci. To, że mają innych biologicznych rodziców, to nic nie zmienia, bo my je traktujemy jak nasze własne. Dlatego też wychowanie nie zmieni się. Nie chcemy tego rozróżniać. Fakt, że doświadczenie bardzo ważne, a jest nim obecność. Bycie przy dziecku, wysłuchanie go. Mój mąż kiedyś powiedział, że wychowanie dziecka zaczyna się od słuchania. Jest to całkowita prawda, bo kiedy zaczniemy mu narzucać naszą wolę, ciągle wymagać i zapomnimy o jego zdaniu, to prędzej czy później będzie miało tego dość. To trochę jak z pracą, my jesteśmy jakby szefem dla naszego dziecka. Dlatego ważne jest, żeby być dla nich takim szefem, jakiego sami byśmy chcieli mieć.
– Czy relacja między wami zmieniła się po tym, jak zaczęliście pracować w Wiosce Dziecięcej?
T.: – W naszej relacji nic się nie zmieniło. Może teraz jesteśmy bardziej zżyci ze sobą, wyrozumiali dla siebie, mniej się denerwujemy nawzajem.
K.: – Na pewno zmieniła się nasza wzajemna komunikacja. Jesteśmy bardziej konkretni. Mówimy wprost, czego wymagamy, a nie czekamy, aż drugie z nas się domyśli, o co chodzi temu pierwszemu. Mój mąż też jest bardziej cierpliwy, potrafi więcej znieść niż w momencie, kiedy zaczynaliśmy.
– Chcielibyście jeszcze o czymś ważnym powiedzieć?
K.: – Ważne jest to, że ciągle brakuje ludzi do zajmowania się dziećmi. Jest ich coraz więcej. Niestety, mamy takie czasy, że pojawia się ogrom przypadków, kiedy rodzice nie radzą sobie ze swoimi problemami i z wychowaniem dzieci. Wioski Dziecięce SOS ciągle poszukują kandydatów na rodziców, matek SOS. Jeżeli ktoś myśli o czymś takim, to zachęcamy, aby spróbować. Życie z szóstką dzieci nie jest uwiązaniem do domu, tylko wręcz przeciwnie, jest czymś pięknym. Zostawia ślad w życiu i przede wszystkim tworzy rodzinę. Dzieci traktują nas jak swoją rodzinę i już zapowiadają, że będą nas odwiedzać w święta itd. Jeżeli ktoś marzy o czymś takim, to warto spróbować. Jeżeli ktoś ma taką małą iskierkę myśli na ten temat, to my zachęcamy. Być może drzwi będą otwarte na to, żeby w swoich domach organizować takie życie. Warto chociaż spróbować, żeby się dowiedzieć, czy to jest dla nas. Proces rekrutacyjny nie polega na tym, że przyszliśmy i od razu dostaliśmy dzieci. Pół roku mieszkaliśmy tutaj, odwiedzaliśmy inne domy, poznawaliśmy inne dzieci oraz zasady. Dopiero później decydowaliśmy, czy tego właśnie chcemy. To właśnie czas, kiedy można się zastanowić, więc zapraszamy.
- Dziękuję za rozmowę
[poll id="40"]
Komentarze (0)