Teraz taki ślub to już nie sensacja, ale ewenement, rzadkość, taki ślub wyróżnia się na tle codzienności, wzbudza nawet czasami dyskusję, a może nawet i plotki. Można zapytać, jak będzie wyglądał ślub w przyszłości dla zmieniających stan cywilny, skoro mamy teraz takie odstępstwa od norm zwyczajowych? Może jeszcze upływający czas coś wymyśli i zaskoczy nas czymś? Oby nie! Takie wydarzenie, jak ten z tytułu, dla bliskich zawsze jest przeżyciem i robi na nich duże wrażenie, a nawet niektórym wyciska łezkę ze wzruszenia. Tak było i na tym ślubie, kiedy młodożeńcom, mówiąc po swojsku, język stawał kołkiem w najważniejszym momencie przysięgi, co mnie wcale nie dziwi, bo tak reaguje normalny człowiek w momentach największych wzruszeń. Niektórzy nawet mówią, że to "wychodzi" na zdrowie i nie powinno się tłumić tego fizjologicznego odruchu. Należy tylko życzyć, by i w tym przypadku tak było, bo Młodzi zasłużyli na to, dopięli swego, choć trochę ryzykowali. Nietrudno to sobie wyobrazić i zrozumieć młodożeńców, wszak dla nich to egzamin życia, może nawet ważniejszy niż matura, bo on wiąże dwojga młodych ludzi na wieczność i jest sakramentem kościelnym stojącym na straży złożonej przysięgi. Większość czytelników ma to już za sobą i tylko mogą powzdychać – wspominając jak dawno to było... Moi rozmówcy wypowiadali się o tym ślubie bardzo pochlebnie, a szczególnie o takiej, a nie o innej decyzji Młodych. Nie poszli ślepo w kierunku aborcji i chwała im za to, i za to ten Jasio na rękach zapewne wynagrodzi w przyszłości. Należy pochwalić też postawę ich matek, które ten zbieg okoliczności w pełni zaakceptowały, ciesząc się podwójnie; - i z małżeństwa swoich latorośli i ze swojego wnusia Jasia. A Jasio to już docenił i cierpliwie przeczekał w nosidełku całą uroczystość bez wypowiedzi, milczał i czekał na rodziców. Podobnie akceptowali wszyscy najbliżsi Pary Młodej, a to przecież nietuzinkowe wydarzenie, by nieco później, z tego co wiem, życzyć szczęścia i pomyślności Młodej Parze na całe długie życie, dokładając symboliczny kamyk szczęścia w kopercie na początek tej drogi. Ten ślub odbył się w Kościółku św. Jerzego w Biłgoraju, na który byłem zaproszony, a wcześniej kibicowałem tej Młodej Parze, by się pobrali, jak Bóg przykazał, w Kościele. A nie było to bez przeszkód, najpierw ks. z Puszczy, czyli z parafii Marii Magdaleny nie chciał o takim ślubie rozmawiać, odwracając się na przysłowiowej pięcie, lekceważąc młodych i zdrowy rozsądek. Natomiast w sąsiedniej parafii, młody ksiądz nie widział w tym problemu po spełnieniu pewnych warunków i wykazał pełne zrozumienie i zarazem życzliwość dla Młodych, szczególnie w czasie udzielanego ślubu, mówiąc na przemian i poważnie i trochę żartując, patrząc Młodym prosto w oczy, co nie peszyło Młodych i również tak oni reagowali z wzajemnością, co świadczyło o obustronnym zrozumieniu i zaufaniu. Był to pouczający przykład dla młodych ludzi myślących o małżeństwie. W taki sposób można zdobyć zaufanie młodych do księży i Kościoła, tylko poprzez dobry przykład zamiast spotykanego jeszcze gadulstwa i obrażania. Młodzi są wg mnie uwrażliwieni na to, ich należy też wysłuchać i zrozumieć powstałą sytuację i nie zawsze mowa ex katedra wygłoszona jeszcze podniesionym tonem trafia do ich wyobrażeń i celu. W tym przypadku bohaterowie tego ślubu byli po wyjściu z kościoła szczęśliwi i odprężeni, a można przypuszczać, ze i z dobrym nastawieniem do Kościoła. Długo czekałem na ten ślub, wiedziałem jak długo się znają, ale doczekałem się, i to ślubu z przychówkiem, malutkim Jasiem. A mnie to szczególnie rajcuje, bo po pierwsze Jasio jest moim imiennikiem, a po drugie wystąpiła ciekawa zbieżność; - ja wychodziłem ze szpitala po prawie 3-tygodniowej kuracji, a on w tym dniu przychodził na świat, a wcześniej mama Jasia, będąc już w szpitalu, miała z kolei możliwość obserwowania mnie chorego przez okno, jako że nasze okna były wzajemnie widoczne, bo tak są usytuowane oddziały noworodków i zakaźny szpitala w Biłgoraju. Więc miałem jakby dodatkowy powód by być na ślubie i na weselu. Byłem najstarszym na weselu, ale na równi z młodszymi w konsumpcji, miałem więc okazje obserwować Młodych ponownie, byli dumni i weseli, jak na wesele własne przystało. Odstawili też pierwszy taniec po ślubie; - wirowali i obejmowali się co chwilę, podkreślając harmonię ruchów i wzajemne wyczucie. Było na co patrzeć i podziwiać. Dobrze to im wróży na przyszłość, pasują do siebie i oby tak zawsze było. To drugi ślub jaki widziałem, połączony z chrztem. Pierwszy widziałem w Pile, jakieś 35 lat temu. Tam dzieciątko było większe, samo siedziało na rękach mamy, a ślubu udzielali Salezjanie, jako że księża z parafii młodych czynili przeszkody. Tam też rodzice młodych akceptowali związek, bawiąc się razem z gośćmi. Małżeństwo to było później szczęśliwe i zgodne.
Biłgorajczyk
Komentarze (0)