Mam więc prawo, przynajmniej tak mi się wydaje, do wypowiedzenia się na tytułowy temat, gdyż obserwowałem różne zachowania kobiet wobec aktu świątecznej ablucji, nie będąc nigdy biernym i stojącym obok wydarzeń, a przeciwnie – już od najmłodszych lat oblewałem innych. Zawsze wtedy marzyłem o wielkiej sikawce, dającej możliwość oblania z daleka, zachowując tym samym większe bezpieczeństwo dla siebie. Jedno wtedy było wspólne, to młodzieńcza solidarność chłopięca, by się w swoim gronie nie oblewać, a organizować się stadnie w grupy, by obficiej i z zaskoczenia polać wodą wybraną żeńską ofiarę. Oczywiście nie w pierwszy dzień świąt, tylko zaczynając od drugiego dnia, po wyjściu z kościoła, i tak codziennie do niedzieli przewodniej włącznie, a później już wg anegdoty: co piątek aż do Zielonych Świątek. Był więc czas do przygotowań. Ja marzyłem o wspomnianej sikawce, bo oblewanie z wiaderka było domeną starszych i dorosłych. Mnie wystarczał zwyczajowy metalowy kubek, bo na tyle miałem siły dziecięcej, by szybko i celnie oblać i jeszcze zdążyć z ucieczką. A starsi koledzy – a tylko takich miałem – od czasu do czasu dawali mi do ręki na próbę dużą i ciężką sikawkę metalową, z drewnianym stęporem (tłokiem) z niby to uszczelką na końcu, bo z przeciekającej szmaty lub przędziwa, co powodowało ciągłe zachlapanie rękawów, nieraz aż po łokcie i dalej... Żeby siknąć ustawiałem taką sikawkę na ziemi, dociskając ją z całych sił, przez co traciłem kontrolę nad celem i oblewałem obficie nie cel, a swoją twarz ku niekończącym się śmiechom kolegów i obserwujących czasami dziewcząt. Były to spontaniczne zabawy, bez przymusu, choć czasami z zażartą walką o dostęp do studni. Nigdy też moi koledzy nie przetrzymywali dziewczyny, żeby ją skuteczniej oblać, nigdy też nie wlewano wody za kołnierz, gdyż celem była głównie twarz i reszta w drugiej kolejności. Zupełnie inaczej oblewano na Śląsku. Tam kobiety czekały z utęsknieniem na polanie. Wręcz wyglądały przez okno, żeby zachęcić i to szykownego albo jeszcze lepiej – bardziej zacnego mężczyznę. Sama zaś z reguły za taki zaszczyt wręczała kraszankę lub pisankę, zapraszając jeszcze na kawę lub częstując tylko pysznym łakociem. Było w dobrym tonie, żeby polewać głowę wybranej kobiety, często specjalnie ufryzowaną, ale nie czystą wodą, tylko męskim zapachem specjalnej toaletowej wody. To wówczas kobietę szczególnie rajcowało i wtedy rewanżowała się ciepłym uśmiechem i przenikliwym wzrokiem, wyrażając w ten sposób ogólne zadowolenie, spodziewając się przez to pozimowego oczyszczenia i spełnienia swych marzeń, szczególnie zmysłowych. Przyznam, że takie zachowania kobiet imponowały mi i dalej to mile wspominam tu, teraz, w Biłgoraju, gdzie co roku próbuję kontynuować tradycję, a – niestety – doświadczam swoistego afrontu ze strony kobiet, nawet bardzo mi bliskich, z rodziny, kiedy proponuję kobiecie tak subtelny i symboliczny uzdrawiający zabieg. Prawdziwą przykrością są dla mnie obawy kobiety o swoją fryzurę, że jej zaszkodzą kropelki pachnącego aerozolu, a sam zapach męskiej wody sprawi przykrość i działa odpychająco, w co nie wierzę, lecz wierzę w uprzedzenie i zgrywanie z siebie dawnej księżniczki. A o słowach podzięki i zadowolenia już nie mówię. To dla mnie jest zastanawiające, że taka unowocześniona forma tradycyjnego oblewania nie znajduje u znanych mi biłgorajskich kobiet uznania. Może tak zachowują się tylko niektóre? Chciałbym w to wierzyć... Może jest to za delikatne, jak na dawne zwyczaje biłgorajskie, bo bez jakiejkolwiek przemocy, a może to tylko naśladowanie zachowania nietykalnych księżniczek? A może to winni panowie, że są aż nadto zazdrośni i szarmanccy, chroniąc ulotną fryzurą swoich dam? A może jeszcze tu nie dotarły takie zwyczaje, by uszanować jednocześnie i tradycję, i współczesność? Temu dają też wyraz nasze sklepy kosmetyczne i drogerie, z których poznikały specjalne gadżety ze sprejem do napełniania szlachetną wonią, jak to mówią na Śląsku. Przed kilkoma laty były np. długopisy lub jajeczka z funkcją spreju, wygodne w użyciu i łatwe do przenoszenia, np. w brustasze (nie butonierce), czyli w górnej kieszonce marynarki. A może przesadzam z tym dyngusem? Jeśli tak, to przepraszam KOBIETY.
Biłgorajczyk
Komentarze (0)