Tak, wiem coś o tym, bo niemalże "wąchałem" ten chleb 16 stycznia br. podczas debaty publicznej na temat Planu zagospodarowania przestrzennego miasta Biłgoraj, kiedy to Burmistrz musiał się gęsto tłumaczyć przed każdym zabierającym głos i niemal za wszystko to, co komuś nie pasowało albo się nie zgadzało. Wyglądało to jak na froncie, kiedy jest zmasowany ogień tylko w jednym kierunku. To oczywiście przenośnia, ale momentami było naprawdę gorąco. A co z gorzkim chlebem? Tak się mówi o kimś, kto jadł chleb już z niejednego pieca i kiedy to czasami chleb bywał gorzki, taki trudny do zaakceptowania przez komórki smakowe, a może nawet i przez neurony, które siedzą w górnej części głowy. Pozwoliłem sobie na taki kolokwializm, spodziewając się od Burmistrza łaskawego spojrzenia na ten zdawałoby się agresywny tekst, taki populistyczny, który ma wyrażać stanowisko ogółu mieszkańców miasta, a to przecież jest niemożliwe, bo trzeba przy tym powiedzieć, że większość z tych mieszkańców zazdrości Burmistrzowi "lekkiego" i smakowitego chleba, takiego, który spada niemal prosto z nieba jak kiedyś manna.
Tylko czy to jest prawdą, czy rzeczywiście jest to ten oklepany, pejoratywny "żłób"? Ja w to mocno wątpię, bo popieram zawsze ludzi kreatywnych, ale nie dlatego, żeby przypodobać się Burmistrzowi, ale dlatego, że "liznąłem " w życiu trochę problemów, oprócz technicznych, naukowych i gospodarczych, także społecznych i troszkę znam się na życiu. Zawsze uważałem, że pełniejszą i bardziej obiektywną świadomość posiada się wtedy, jeśli aktywnie uczestniczy się w życiu, powiedzmy ogólnie, społecznym. A zazdrosnym podpowiadam: Burmistrzem może być każdy pełnoletni i niekarany członek społeczeństwa. Trzeba tylko spełnić jeden podstawowy warunek: trzeba mieć, oprócz odpowiednich predyspozycji, największe poparcie i zaufanie wśród danego elektoratu. Każdy ma do tego prawo i głos: bierny, czyli wybierać kogoś i czynny – sam być wybieranym. Świadom jestem tego, że żaden nie dogodzi wszystkim, bo to truizm. Z tym trzeba się pogodzić i dlatego wybranym trzeba umieć znosić dokuczliwe uwagi, pretensje i zarzuty, a nawet trzeba umieć jeść ten gorzki chleb. Tego wszystkiego było wiele na wymienionym spotkaniu. Nie będę precyzować, bo niemal wszystkie były od pojedynczych przedstawicieli, których zaskakiwały ustalenia w przedmiotowym Planie. Nie było zastrzeżeń generalnych, poza tzw. strefami zalewowymi, które pojawiły się w Biłgoraju przy obydwu Ładach i to najbardziej "rozsierdziło" bezpośrednio zainteresowanych, choć były także dociekliwe pytania, dlaczego na osiedlu Ogrody powstają wysokie bloki w zabudowie wolno stojącej i niskiej. Te ostatnie pretensje dla mnie są przekonywujące. Nie powinno być takiej mieszanki budynków wysokich i niskich. Temu zaprzecza obiektywna wiedza urbanistyczna i tak się nie robi w cywilizowanym świecie. Tam obowiązują sztywne i nieugięte zasady i dyscyplina prawna. Tam wszystko rozstrzyga Plan zagospodarowania przestrzennego oparty na doktrynie: "Ordnung muss sein" – porządek musi być. A w Biłgoraju jest inaczej, poza osiedlem Bojary i Miasteczkiem na Szlaku Kultur, jest ogólny chaos. Ale dlaczego? Bądźmy tu sprawiedliwi. Miasto przeżywało swoisty boom w latach socjalistycznej koniunktury. Wtedy zadaniem było budować i się urbanizować, nawet "na siłę", kiedy to co ważniejsi działacze potrafili uzyskiwać zgodę na budowanie jak najwyższych budynków mieszkalnych, nie patrząc na koszty, ani na plan, bo takiego planu z reguły nie było. On by przeszkadzał. O ile sobie przypominam, to nasz Burmistrz też nie był zwolennikiem posiadania takiego planu. Pamiętam, jak na spotkaniu ze słuchaczami z UTW argumentował, że plan taki jest za kosztowny dla miasta, bo miasto ma obowiązek wypłacać należne odszkodowania za zmiany. Za te środki miasto mogło dofinansować budowy i przebudowy nowoczesnych i funkcjonalnych ulic i obwodnic. Teraz wszyscy jesteśmy z tego dumni. A przedmiotowy plan? On jest konieczny i taki chce mieć teraz Burmistrz. Tylko jak uwzględnić zgłaszane zastrzeżenia w zgodzie z istniejącym i obowiązującym Studium uwarunkowań, którego na tym etapie nie można ruszyć? To trudny orzech do zgryzienia, może nawet nie jest to orzech tylko gnat, który nie poddaje się naciskom i szkodzi zębom. A na wspomnianej debacie byli też tacy, odważni i przygotowani merytorycznie do dyskusji z projektantem planu i z Burmistrzem. Można powiedzieć, że powstała sytuacja patowa, nie do rozwiązania. Ale nie dla Burmistrza, bo on musi, to jego gorzki chleb, którego tak mu niejedni zazdroszczą.
Komentarze (0)