[gallery bgs_gallery_type="slider" size="full" ids="571253,571252,571250,571249"]
Bohater mojej kolejnej opowieści należał z pewnością do najbardziej znanych i szanowanych obywateli siedemnastowiecznej, jeszcze wielowyznaniowej społeczności Biłgoraja. Być może swoją sławą przyćmił nawet delikatnie rozgłos słynnego rodu Fołtynowiczów, jakim cieszyła się od dawna ta zacna familia, reprezentowana poza wspomnianym grodem przez jednego z najsłynniejszych rektorów, a zarazem utalentowanych profesorów trzeciej co do wielkości uczelni w Rzeczypospolitej Szlacheckiej, czyli słynnej Akademii Zamojskiej.
Jakby tego było mało, nagła popularność przywołanego tu, być może mniej zamożnego mieszczanina, która wyrosła na niespodziewanym uznaniu w oczach lokalnych mieszkańców, była bardziej dziełem przypadku, niż jego osobistych zasług i osiągnięć.
Niemniej jednak przyczyniła się faktycznie, w oparciu o postępowe normy obowiązującego w owym czasie prawa lokacyjnego, zwanego wtedy magdeburskim, do… pełnienia przez niego zaszczytnego urzędu rajcy (łac. consul) oraz burmistrza (łac. proconsul) miasta w jednej osobie i to w dobie… potopu szwedzkiego.
Zobaczmy zatem, jak doszło do tego niecodziennego wyboru. Wszystko zaczęło się bowiem dużo wcześniej, tzn. jeszcze na początku niniejszego stulecia, od pewnego nadprzyrodzonego wydarzenia, które na zawsze zmieniło bieg miejscowej historii. Co prawda niektórzy mówią tu o dwóch cudownych zjawiskach, tj. o pierwszym z 1603 i drugim z 1615 roku, potwierdzonych przez tutejszych kronikarzy zakonnych, ale w zasadzie dopiero to ostatnie, tj. orędzie z nieba usłyszane przez okolicznego bartnika, przyczyniło się w sposób bezpośredni do narodzin kultu św. Marii Magdaleny pod Biłgorajem.
W celu jego rozwoju już ok. 1623 roku pojawił się tu franciszkanin z Lublina (o. Seweryn Chamiec), który przy wybudowanej wówczas kaplicy ku jej czci, dzięki swej bardzo ofiarnej posłudze zapoczątkował trwałą fundację zakonną.
Odtąd ludzie zaczęli tłumnie przybywać do tego miejsca, lecz nikt wcześniej nie doznał tutaj aż takiej łaski, jak właśnie… nasz obecny bohater. Nic więc dziwnego, że fakt ten został odpowiednio uwieczniony, zarówno na obrazach wotywnych w kaplicy, jak też w zakonnej kronice klasztornej.
Co więcej, pamiętano o nim jeszcze w II poł. XVIII w., zwłaszcza kiedy odnotowano dla potomnych imię owego szczęśliwca w wymienionej księdze. Dzięki temu wiemy dzisiaj, iż nazywał się Wojciech Gwiazda i był prawowitym obywatelem (łac. civis) Biłgoraja. Niestety nie potrafimy określić, kiedy dokładnie stał się lokalnym mieszczaninem, w każdym bądź razie na pewno stało się to przed rokiem 1639.
Albowiem dokładnie w tym czasie udał się on, wraz ze swoją małżonką Zofią oraz niewidomym synem, do tegoż świętego miejsca za miastem, by za przyczyną miejscowej patronki ich pięciotygodniowe dziecko mogło odzyskać wzrok. I to pragnienie, poparte wiarą jego pobożnej żony, właśnie wtedy… się spełniło, co obydwoje uradowani rodzice poświadczyli przed notariuszem apostolskim, a zarazem kanonikiem zamojskim, ks. Aleksandrem Siernickim.
Oczywiście wspomniane wydarzenie odbiło się zaraz szerokim echem i przyniosło sławę zarówno ojcu, jak też matce tegoż dziecka. Wiele osób zaczęło odtąd wybierać Wojciecha Gwiazdę (rzadziej Zofię), na chrzestnego (łac. patronus) dla swych dzieci, w tym m.in. Soleccy – ród późniejszego wójta biłgorajskiego (łac. advocatus), a w przyszłości pisarza miejskiego (łac. notarius juratus) oraz dzierżawcy browaru franciszkańskiego, Pokorowie – ród niedoszłego rajcy i burmistrza miasta, Mikołajscy czy nawet o wiele mniej znani mieszczanie.
Lecz dla niego jeszcze ważniejszym od powyższego szacunku był zapewne fakt wybrania go już w 1655, a więc w roku potopu szwedzkiego, na rajcę i burmistrza Biłgoraja. Warto tu zaznaczyć, iż będąc mieszkańcem grodu, lokowanego na prawie niemieckim, sam podlegał również ławie oraz radzie miejskiej, na czele z wójtem i ustępującym burmistrzem.
Ówczesną Radę Biłgorajską (obecnie Rada Miasta) tworzyło wówczas tylko czterech rajców, spośród których każdy piastował ów najwyższy urząd kolejno przez jeden kwartał. Było to rzecz jasna wielkie wyróżnienie, gdyż zarówno wójt, jak też rajcy, razem z pisarzem miejskim byli zwolnieni przez właściciela miasta ze wszystkich obowiązkowych powinności, tzn. z robót szarwarkowych, z pracy przy produkcji zielonego biłgorajskiego na jego pożytek, a także z obowiązkowych składek pieniężnych. (Ordynacja Zbigniewa Gorajskiego z 1634 nie dotyczyła jednak tutejszych ławników, łac. scabinus).
Co równie ważne, to właśnie owa rada nadawała także prawa miejskie poszczególnym mieszkańcom, przestrzegając przy tym ściśle określonych warunków, w tym m.in. wykazania się przez kandydata prawym pochodzeniem, posiadania przez niego świadectwa dobrego prowadzenia się oraz obecności dwóch odpowiednich poręczycieli, spośród szanowanych mieszczan, wprowadzających go w tę społeczność, co poświadczano następnie wpisem do specjalnej księgi zwanej Album Civium.
Bez tego nikt nie mógł w tamtym czasie uprawiać rzemiosła w mieście, należeć do cechu czy konfraterni, albo też uczestniczyć w ich władzach i być obywatelem Biłgoraja. A zatem, mimo braku wynagrodzenia za sprawowanie opisanego wyżej urzędu, uzyskanie tytułu miejscowego rajcy i burmistrza było z pewnością nie do pogardzenia.
Nie wiemy, niestety, kto bezpośrednio po nim nastąpił, gdyż kolejne dane pochodzą dopiero z 1660 roku, kiedy to urząd ten sprawował już Wojciech Wesołowski wraz z Wojciechem Kordysem oraz Pawłem Pogłodzikiem (vel Pogłodowskim), byłym studentem Akademii Zamojskiej, a także z Maciejem Duckim, znanym osobiście słynnemu pamiętnikarzowi z tamtych lat, a przy tym innemu profesorowi i wielokrotnemu rektorowi tej wszechnicy, ponadto sędziemu oraz burmistrzowi zamojskiemu Bazylemu Rudomiczowi.
W każdym bądź razie Wojciech Gwiazda, nie pełniąc już żadnych obowiązków w radzie miejskiej, ze względu na pamięć o cudownym uzdrowieniu jego syna, nadal był wybierany, chociaż coraz rzadziej, na ojca chrzestnego. Po raz ostatni wystąpił w tej roli na początku 1674 roku, kiedy to według spisu zwanego pogłównym, zamieszkiwało Biłgoraj dokładnie 237 osób, w tym aż 40 Żydów.
Jeśli chodzi o życie osobiste niniejszego rajcy, oprócz wspomnianego dziecka posiadał jeszcze córkę Zofię, urodzoną w 1673, i syna Antoniego, który przyszedł na świat w 1676 roku i prawdopodobnie synową Dorotę. Za swego życia przeżył co najmniej kilka groźnych najazdów na ziemię biłgorajską. Po raz pierwszy stało się to za sprawą Kozaków Bohdana Chmielnickiego pod koniec 1648 roku, kiedy to spłonął świeżo wzniesiony kościół oraz klasztor franciszkanów (w 1644), znajdujący się poza murami miasta.
Kolejne niebezpieczeństwo nadeszło już w 1657 roku, gdy sprzymierzeni Siedmiogrodzianie księcia Jerzego II Rakoczego, razem z Kozakami Antona Żdanowicza, przez kilka miesięcy dosłownie palili i plądrowali południowo-wschodnią Rzeczypospolitą, osłabioną wojną ze Szwedami, przyczyniając się do opustoszenia Biłgoraja.
Ale największy ból sprawił mu zapewne regiment naszego własnego wojska, dowodzony przez chorążego Samuela Gorzkowskiego (i temu podobne), który w maju 1660 roku, zadając rany zaskoczonym mieszkańcom Biłgoraja za jego… protestanckie pochodzenie, dokonał w nim wielu szkód i grabieży, wbrew postanowieniom sejmowym.
Piotr Flor, prezes BTR
Komentarze (0)