Zauważmy, że w historii Polski był to najdłuższy /?/ okres bez wojen z sąsiadami, o czym jakoś współcześni historycy jakby zapomnieli, jakby to nie wystarczało, żeby obudzić społeczeństwo z letargu, choćby tylko na ten jeden dzień, by cieszyć się z tego powodu. Niby to oczywiste, żeby cieszyć się, a jednak było z tym, według mnie, różnie, a raczej gorzej niżby na to zasługiwało to święto. Owszem, były sporadyczne flagi, były oficjalne przemówienia, składanie kwiatów przy symbolicznych postumentach lub w miejscach upamiętniających bohaterstwo narodu polskiego. Były nawet koncerty i biesiadne spotkania, ale nie było entuzjazmu i masowości, a z namysłem świętujących Polaków było znacznie mniej od reszty. To mało powiedziane, bo było ich jak na przysłowiowe lekarstwo. To niby frazes, ale patrząc z boku tak to wyglądało. Miałem okazję w tym dniu widzieć to z bliska, obserwując zachowania mieszkańców Biłgoraja, Gromady, Majdanu Gromadzkiego, Nadrzecza, Majdanu Starego. Tamtędy przejeżdżałem, a w Majdanie Starym składałem kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym zamordowanie prawie stu mieszkańców w czasie II wojny światowej. Okazałym symbolem dojrzałego świętowania, jak wiemy, są powiewające flagi, nie zrolowane, ani stłamszone sznurkiem, ale swobodne, odświeżone, kojarzące się wtedy z odzyskaną wolnością i niepodległością. Łatwo je było policzyć na balkonach i ogrodzeniach, a były jeszcze nabożeństwa, i niektórzy potrafili jeszcze wybrać się na spacery i przejażdżki rowerowe. Takim nawet pogratulowałem na Facebooku. A mnie marzy się widok gremialnych flag i okazałych zgromadzeń przy takiej uroczystości i to bez specjalnych zaproszeń, bo zaproszenie takie powinno wysyłać własne serce i rozum. A jak było? Zauważyłem, że brały udział w tym święcie przede wszystkim osoby zaangażowane organizacyjnie i z urzędu. A gdzie reszta? Na pewno większość wolała siedzieć przy telewizorach, żeby oglądać spodziewane zamieszki w Warszawie, bo takie były w latach poprzednich, a w tym roku jakby dla ratowania powagi przyznano pierwszeństwo przemarszu tylko kombatantów, jakby reszta Polaków nie zasłużyła na to. To mnie poraża, żeby pozostałych Polaków pomijać. Przemarsz powinien być na równych zasadach i jeszcze z najwyższymi przedstawicielami władz polskich na czele. W rezultacie maszerowała jedna opcja narodowa w tumanach dymów i w zgiełku zaczepnych haseł i pod sztandarem kombatantów, jakby pod ochronnym ich parasolem. A gdzie miejsce dla innych, skoro to był przemarsz pod auspicjami państwa. Dlaczego ich nie było? Mogę tylko przypuszczać, że reszta obywateli w tej atmosferze nie czułaby się bezpiecznie, mając w pamięci ekscesy w latach poprzednich. Jako Dziecko Zamojszczyzny Ziemi Biłgorajskiej i kombatant z racji pobytu w obozie koncentracyjnym jako więzień na Majdanku, czułem pogardę tych maszerujących dla innych, a więc również dla mnie. Mogę więc zapytać, czy jest to w porządku? Przecież w Warszawie niepodległość powinni manifestować wszyscy obywatele i to w radosnej atmosferze, razem z całymi rodzinami, tym bardziej że obecnie toczy się na wschodniej granicy hybrydowa wojna i powinna być jedność narodu w obliczu narastających prowokacji. W Warszawie o tym zapomniano i powiało smutkiem. Ale my cieszmy się, że w naszym rejonie nikt nie nadużywał Święta Niepodległości li tylko do partyjnych, a więc partykularnych celów. Tak było na koncercie w majdańskim kościele. Wystąpiło 7 zespołów śpiewaczych z całej gminy Księżpol. Było podnośnie i patriotycznie, a poszczególni wykonawcy wspinali się na wyżyny swych umiejętności, by uświetnić kolejną rocznicę odzyskania niepodległości. Pozostały już tylko jakże budujące wrażenia i wspomnienia. Mnie szczególnie utkwiły w pamięci śpiewy z Korchowa i Majdanu Nowego oraz Starego z oryginalną dyrygenturą, a Chór Męski Klucz potwierdził swój wysoki kunszt i rosnącą jeszcze osobowość. Mogę tylko doczepić się do stosunkowo słabej frekwencji, na co mógł mieć wpływ grasujący COVID. W każdym razie nie było żadnego akcentu politycznego ani agitacyjnego. Był za to w nowym – jakże pięknym i nowoczesnym – Wiejskim Domu Kultury poczęstunek w wydaniu miejscowych mistrzyń kulinarnych. Była więc okazja do większej integracji i do podzielenia się świeżym wrażeniami. Obecność wójta i proboszcza nobilitowała uczestników. To napawało optymizmem.
Biłgorajczyk
Komentarze (0)