Nawet mam podstawę, tak sądzę, żeby oświadczyć, że spotkała mnie nagroda życia, chyba od niebios, że nie szukałem ratunku w szpitalach odległych od Biłgoraja. Tam mogłem już nie dojechać i tam byłbym w samotności, i być może, że gdzieś w kącie i w zapomnieniu, a może nawet napotkałbym na mniej profesjonalne podejście lekarzy do mojej sytuacji, bo liczył się czas i trafne rozpoznanie oraz leki. Znam przypadki zgonu moich bliskich z powodu podania w "wypasionym" rybnickim szpitalu, w podobnej sytuacji, nieskutecznych leków i z opóźnieniem. Myślę, że nie ja jeden mam taką ochotę na wdzięczność, np. większość emerytów może też tak myśleć, bo każdy z nich mógł mieć wspomnienia pozytywne z naszego szpitala, skoro jeszcze żyje. A ja nie będę ukrywać, że spotkała mnie arcypozytywna niespodzianka, bo doświadczałem ostatnio fachowej i zaangażowanej opieki szpitalnej, i jak mi się wydaje również fachowej kuracji, bo żyję po ciężkiej sepsie. Podkreślę słowo ostatnio, gdyż w poprzednich przypadkach było różnie. 8 lat temu kolkę wątrobową rozpoznano jako woreczek żółciowy do natychmiastowego wycięcia, a w Janowie dzień później wykluczono tę diagnozę, z czego cieszę się do chwili pisania tego felietonu. Innym razem w nagłej potrzebie spotkałem zamknięte drzwi izby przyjęć. Dopiero telefon do ówczesnego dyrektora szpitala, od którego miałem osobistą wizytówkę, spowodował odnalezienie dyżurującego lekarza, który jeszcze kłamał, że mnie nie było. Więc jest ambiwalentnie, a w okresie pandemii narzekań jest jakby mniej. Można sądzić, że nawet niepocieszeni chorzy wyciszyli się. W tym felietonie będzie inaczej, bez narzekań i rozważnie, a raczej będzie ze zrozumieniem sytuacji, w jakiej znalazł się ten szpital już od wielu lat. Nie będę się zagłębiać w bardzo odległą historię, w czasy siermiężne, kiedy szpital miał powszechny mir i respekt, a narzekanie nie było w modzie, mimo że szpital był wtedy z reguły przepełniony, a chorzy mieli łóżka również na korytarzu. Historię zacznę od nieszczęsnej, według mnie, prywatyzacji poprzedzonej szumną dyskusją o korzyściach, jakie dawać będzie każda forma komercyjna, byle nie państwowa. Komercja miała być skutecznym lekiem na wszystko. Byli wtedy sławni głosiciele tej, zdawać by się mogło, cudownej recepty na szczęście dla każdego. Wymienię tylko L. Balcerowicza i J. Sachsa. Tu pochwalę się, z obydwoma miałem zaszczyt dyskutować, a z tym pierwszym nawet podwójnie. Nie dali sobie nic powiedzieć przezornego, tak ma być i koniec dyskusji. Ale w Biłgoraju tamtejsi prominenci ze starostwa posłuchali się i wzorem nuworyszy pozbyli się szpitala jako balastu i mało tego – zamiast niego chcieli się jako samorząd jeszcze dorabiać, pobierając arbitralny czynsz od spółki Arion. Zrobiono to na przysłowiową "siłę", bo nie było chętnych do dzierżawy. Uznawano, tak można przypuszczać, że nawet lepiej było zmarnotrawić niż dać społeczeństwu (załodze) jako własność państwową i mieć jeszcze kłopotliwą odpowiedzialność. Po co o tym jeszcze raz piszę? Zamiast odpowiedzi proponuję wytężyć wyobraźnię i zdać sobie sprawę z wielkości marnotrawstwa energii, jaką stracili włodarze ze starostwa, żeby w końcu wrócić do tego samego miejsca przed komercjalizacją, czyli do obecnego procesu odzyskiwania tej własności, której wcześniej nie chcieli. Był onegdaj taki przewodniczący Rady Powiatu, którego próbowałem uświadomić o drodze donikąd przy kieliszku i co? Powiem krótko; nie utrzymujemy kontaktu. Moim zdaniem, na państwowych kiedyś szpitalach nie powinno się robić biznesu, bo ten biznes z reguły kończy się plajtą, bo co lekko przyszło, to i lekko się rozchodzi, a jeśli już prywatny szpital to tylko pełna własność nabyta w drodze zakupu lub w drodze własnej inwestycji. Przykładem jest biłgorajski Genesis. Ale to jaskółka, a jedna, jak wiadomo, wiosny nie czyni. Nasz szpital jednak jaskółki omijały, co spowodowało – mówiąc obrazowo – pustkę, brak kierowniczej grupy lekarzy chcących mieć własność szpitala, by zdrowo prosperować. W międzyczasie inwestowano wiec eklektycznie, bez docelowej wizji, byle na dziś, co czkawką się odbija obecnie, np. dokuczliwa komunikacja między oddziałami, co doświadczałem przy ostatnim, szczęśliwym pobycie w szpitalu. To moja subiektywna retrospekcja, to złożony problem i trudny do naprawienia dla włodarzy powiatu. Ale życzę im tego.
Biłgorajczyk
Komentarze (0)