- Reklama -

- Reklama -

- Reklama -

Zapomniane już święto

O demokracji, wolności słowa, tolerancji Volter powiedział "Nie lubię twoich przekonań, nie popieram ich, ale do końca życia będę walczył – byś mógł je głosić".

- Reklama -

„Nim na pożarcie rzucą nas tłumom – my odpowiedzmy z nieśmiałością – to nie tęsknota za komuną – to jest tęsknota za młodością”. Andrzej Sikorowski

toyota Yaris

1-majowy więc na Rynku. Trzeci z prawej przewodniczący MRN Kazimierz Ludwik

Czy chcemy, czy też nie – większość z nas przeżyła czas komuny i większość z nas oprócz utyskiwań na poniewierkę, zaopatrzenie, planowanie centralne (nawet w rolnictwie) i wiele innych niedoróbek, mile wspomina młodość, beztroskę, a nawet chwali bezpłatny dostęp do nauki, służby zdrowia, kultury itp. Z mojego powojennego dzieciństwa pamiętam obawy przed nową władzą i dostosowanie się społeczeństwa do nowych norm życia. Jakoś radziliśmy sobie w myśl hasła: „Polak potrafi”.

Kobiety z pobliskich wiosek przynosiły do domu świetne wyroby nabiałowe (masło w liściach chrzanu), mleko prosto od krowy, ser biały w kształcie serca itp. Ślinka cieknie! Drób biegał po podwórku, więc na niedzielę był rosołek ze zdrowego kurczaka. W chlewiku czekał prosiaczek, byśmy na święta Bożego Narodzenia lub Wielkanoc mogli ozdobić stoły swoimi wyrobami. W spiżarni pachniało wędzonką dłuższy czas. Na mojej ul. Przemysłowej kwitł kapitalizm. W tartaku pana Maksa Perkowskiego – dobrego kapitalisty – mężczyźni pracowali ciężko, ale nieźle zarabiali, mając na utrzymaniu żony i liczne pacholęta, z którymi bawiłem się w balach i deskach przy ul. Widok.

Dodaj szybkie ogłoszenie drobne na naszym portalu:

Rok 1952. Piłkarze KS „Łada”

 

Do kościoła chodziliśmy regularnie, a rodzice odpytywali, który ksiądz mówił kazanie i o czym, a nawet kto zbierał na tacę. To wykluczało uczestnictwo w „mszalnych” wagarach. Atrakcji było niewiele, a życie płynęło powoli, nawet bardzo wolno. Całe dnie biegaliśmy za piłką po łąkach, które rozciągały się dookoła naszej dzielnicy. Tylko wołanie matek przypominało o tym, że zupa stygnie!

Lata 50., lata dzieciństwa przechodziły w młodość, a potem w dorosłe życie. Prawie każdy z nas uprawiał sport, uczestniczył w zabawach, imprezach kulturalnych (teatr amatorski). Potem zakładaliśmy rodziny i sami musieliśmy je utrzymać. Moje refleksje dotyczą święta państwowego, jakim był 1 Maja.

Wspomnienia i zdjęcia dotyczą okresu 40 lat. Zaczęło się w początkach lat 50. Pochody pierwszomajowe – główna atrakcja tego święta – ciągnęły się od stadionu „Łady”. Tu przez megafony płynął głos „pierwszego w PRL-u”, którego z różną uwagą słuchali zebrani na płycie boiska mieszkańcy naszego miasta i okolic. Stadion był miejscem zbiórki ludzi z zakładów pracy i młodzieży szkół biłgorajskich.

Służba zdrowia prezentuje hasła troski o człowieka

 

Długi 2-kilometrowy pochód ciągnął się główną ulicą naszego miasta, aż do trybuny honorowej, która znajdowała się przed Prezydium Powiatowej Rady Narodowej (obecnie siedziba starostwa), potem przed komitetem (obecnie Urząd Skarbowy). W latach 80. trybuna stała przed Spółdzielczym Domem Handlowym i tam też było stanowisko spikera, który relacjonował przebieg obchodów 1-majowych. Święta majowe poprzedzały czyny społeczne na rzecz miasta, np. plantowaliśmy teren zalewu, a potem jak w piosence „… przyszedł walec i wyrównał”.

W przeddzień święta odbywały się uroczyste akademie w Biłgorajskim Domu Kultury. Po okolicznościowych przemówieniach, odznaczeniach przodowników pracy była część artystyczna. Pierwsze popisy to występ chóru pana Czesława Fornala, organisty miejscowego  kościoła pw. WNMP (i nikomu to nie przeszkadzało). Pierwszym biłgorajskim solistą był pan Jan Pryszcz, który nie wytrzymywał presji tłumu widzów i zżerała go trema podczas występu. Oczywiście były też popisy młodzieży: chóru, zespołu tanecznego, a później tzw. montaże o treści patriotycznej.

Chluba miasta – orkiestra dęta pod batutą Czesława Nizio

Miasto udekorowane było sztandarami, hasłami, transparentami – duże zużycie białego i czerwonego płótna. Krawężniki pomalowane wapnem. Bardzo czyste ulice!

Sam pochód w latach 70. to transparentna lojalność wobec władzy, wykazanie swoich możliwości, potęgi firmy. Słynne były demonstracje ludzi i sprzętu PZDL (pamiętne zakłady dyrektora Stepanowa, o którym niedawno pisałem).

Szkoły prezentowały swoich przodowników nauki, sportowców, uczestników olimpiad itp. Maturzyści w maju, miesiącu matur, zakładali wyszyte przez młodsze koleżanki czapki. Pamiętam, że mój rocznik maturalny – 59 – miał wyhaftowane hasło: „Finis koronat opus” (koniec wieńczy dzieło). Piękna prawda.

Za pocztem sztandarowym szło grono pedagogiczne i młodzież z transparentami i szturmówki, które po pochodzie bywały porzucane w różnych miejscach, szczególnie w końcowym etapie marszu, czyli przy ul. H. Sawickiej (obecnie Wira Bartoszewskiego) i ul. Szpitalnej (obecnie dra Pojaska).

Z trybuny wznoszono okrzyki „Niech żyje!…”, a tłum odpowiadał trzykrotnie, nie zawsze wiedząc o kogo chodzi.

Przebieg pochodu relacjonował K. Szubiak

Po przemarszach dzieci i młodzieży szkół biłgorajskich, których było coraz więcej i były coraz bardziej barwne i pomysłowe, szli przedstawiciele zakładów pracy. Była to możliwość poznania ludzi. Biłgoraj nie był tak anonimowy jak obecnie. Szpaler widzów przy ul. Kościuszki oklaskiwał maszerujących dumnie i wesoło ludzi pracy.

Po rozwiązaniu pochodu na uczestników czekały liczne atrakcje. Były zawody sportowe często o zabarwieniu humorystycznym, np. mecze piłki nożnej old-boyów czy popisy zręczności: „biegi w workach”, „zawody latawców czy balonów”, „wyścigi rowerowe” itp. A wieczorem zaczynały się festyny i zabawy ludowe przeważnie na starym korcie koło stadionu. Tu obficie zaopatrzone bary PSS umieszczone na skrzyni samochodów „Star” serwowały kiełbaskę z musztardą, pieczywo, piwo itp. Było też i coś niecoś mocniejszego, spożywanego na trawie, rodzinnie, w gronie przyjaciół czy znajomych w pogodny majowy wieczór. Panowała atmosfera radości, przyjaźni, a nawet rodziły się uczucia.

Śpiew ptasząt zakłócały śpiewy biesiadników. Zaczynało się od pieśni masowych, a kończyło na przyśpiewkach frywolnych ku ogólnej aprobacie i poprawieniu humoru „gawiedzi”.

A nazajutrz do roboty! No, chyba że wypadała niedziela.

Z rozrzewnieniem wspominał uczestnik tych majowych harców.

 

***

Autor wyraża podziękowanie Panu Jerzemu Serafinowi za udostępnienie unikatowych zdjęć.

 

Kazimierz Szubiak

 

- Reklama -

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.