- Reklama -

- Reklama -

Początki turystyki zagranicznej

- Reklama -

W latach 60. turystyka zagraniczna stawiała w Polsce pierwsze, nieśmiałe kroki. Niewielu czytelników pamięta, że było coś takiego jak pas konwencji.

Pierwsi otworzyli się Słowacy. Na granicy w Barwinku kolejki kilometrowe. Biłgorajacy – miłośnicy turystyki – jechali na południe, czym się dało. Królowały "syrenki" oraz motocykle SHL i WSK. Z Biłgoraja przez Rzeszów i urokliwą Przełęcz Dukielską trasa wynosiła ok. 180 km. Po stronie słowackiej od granicy do pierwszego miasteczka Svidnika było ok. 35 km. Przy trasie był cmentarz wojenny z II wojny światowej poświęcony żołnierzom czechosłowackim, którzy zginęli w walce na przełęczy. O bohaterstwie żołnierzy i partyzantów czeskich krążyły legendy. Polacy tworzyli ciągle nowe dowcipy. Na przykład ten: – Jaka jest różnica między powstaniem czeskim, a filmem o tym powstaniu? – Film trwał godzinę dłużej. Albo sytuacja na polu bitwy w lasach Przełęczy Dukielskiej. Opowiada kombatant: – Zajęliśmy rubieże lasu i czekamy na nieprzyjaciela. Oni uzbrojeni "po zęby" czekają na nasz atak. Sytuacja taka trwa kilka dni. I co? Jak się to skończyło? – A no cóż, przyszedł leśniczy i wygonił nas z lasu, żeby nie płoszyć zwierzyny.

Mulawa wybory do 05.04.2024

Wiadomo Polacy lubią żartować, to jest dla nas typowe, choć bywa, że obrażamy dumę naszych sąsiadów. Faktem jest, że pamiątki wojenne były widoczne na 30-kilometrowym odcinku: pomniki, samoloty, czołgi, działa itp. Stanowiły stałe tło do zdjęć dla licznych wycieczek i prywatnych turystów od Barwinka do Svidnika.

Nasza firma turystyczna PTTK miała "pełne ręce" roboty, bo tabor był marny. Pamiętam, że swojej klasie w LO (rok 1965) jako wychowawca zorganizowałem tę kształcącą rozrywkę zdezelowanym autobusem marki San z biłgorajskiego Powiatowego Domu Kultury. Świetną dyspozycję i technikę jazdy reprezentowali bracia Pędziwiatrowie. Wspomnieniami dzielimy się do dziś na zjazdach.

Starsi zmotoryzowani turyści przekraczali pas konwencji kończący się w Svidniku i zwiedzali o wiele atrakcyjniejsze miejscowości jak: Bardejów, Preszów, czy słowacką Krynicę – Bardejowskie Kupele. Mnogość wód mineralnych była gratis, natomiast ichnie piwo za dwie korony czeskie było "wiborne". Gdy zabrakło koron z przydziału, odbywał się handel wymienny, np. za słoik smalcu ze skwarkami można było "nabyć" welurowy sweterek – u nas absolutna nowość. Panowie degustowali z niesmakiem ich "borowiczkę", zachwalając naszą "wyborową". Ich knedliczki miały się nijak do naszych leniwych czy ruskich, a już bigos był dla nich prawdziwym rarytasem. Dlatego wracając, obowiązkowo odwiedzić należało restaurację "Zacisze" (w której było aż nazbyt głośno) na rynku w Dukli. Tu rozkoszowaliśmy się schabowymi z kapustą i ziemniakami.

Dodaj szybkie ogłoszenie drobne na naszym portalu:

Pamiętam, że nasze błyskawice szos nazywano tam z angielska: "sajren" lub po japońsku "ohida". A w ich "wyciapach piwa" było więcej naszych niż miejscowych. Często zmotoryzowane eskapady organizowała LPŻ – Liga Przyjaciół Żołnierza i były to: rajdy, zloty, wycieczki przeważnie z własnym sprzętem. Cel był szczytny – pogłębialiśmy przyjaźń polsko-czechosłowacką. Oni mieli lepiej w ramach wymiany turystycznej. Ich pas konwencji sięgał aż do Rzeszowa. Nasze miasto wojewódzkie to nie mieścina z jednym domem towarowym, jedną restauracją i kilkoma punktami handlowymi w Svidniku, ale po powrocie mówiliśmy z dumą: "byliśmy za granicą!" i to była prawda.

 

Kazimierz Szubiak

- Reklama -

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.