- Reklama -

- Reklama -

- Reklama -

Otrzymałem drugie życie…

Pan Kazimierz z dnia na dzień zachorował. Po pewnym czasie powikłania okazały się tak poważne, że lekarze musieli usunąć jelita, a on był w trzymiesięcznej śpiączce. Jego życie obróciło się o 180 stopni. Teraz sam zmaga się z codziennością i dożywianiem pozajelitowym. Na szczęście, odnalazł drogę, która dodaje mu sił.

- Reklama -

Pan Kazimierz ma 69 lat. Od 1977 roku mieszka w Biłgoraju, sprowadziła go tutaj praca. W swoim życiu wykonywał różne zawody. Był m.in. operatorem dźwigu PKP, kierowcą PKS oraz pracował na kilku innych stanowiskach. I nie ma co się dziwić, bo posiada szereg uprawnień i kwalifikacji, np. gazowe, elektryczne, na żurawie, HDS, dźwigi oraz kilka kategorii prawa jazdy. Pracował również poza granicami kraju, w Iraku przy budowach kolei i dróg. W 2000 roku w wieku 43 lat zmarła jego żona, z której śmiercią długo nie mógł się pogodzić.

toyota Yaris

Nieszczęście przyszło nagle…

Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć w życiu mieszkańca Biłgoraja pod koniec 2018 roku. – Z dnia na dzień pojawił się ból brzucha. Trafiłem do miejscowego szpitala. Niestety, po kilku dniach usunięto mi woreczek żółciowy i od tego momentu rozpoczęły się problemy. Za jakiś czas dostałem ataku i trafiłem do szpitala w Lublinie, gdzie stwierdzono zator w jelitach. Wdało się też zakażenie i tym razem usunięto mi jelita. Byłem trzy miesiące w śpiączce, lekarze nie dawali mi już żadnych szans, pracowały za mnie respiratory, a każdy, kto leżał obok, niestety, już nie wracał do żywych – wspomina pan Kazimierz. – Gdy pozostawałem przez kilka miesięcy w śpiączce, miałem spotkanie z Panem Jezusem, który powiedział mi, że jeszcze drugiej bramy mi nie otworzy. To było autentyczne. To nie był sen. Wybudziłem się i to pamiętałem, otrzymałem więc drugie życie… – mówi z przekonaniem.

Początkowy czas rekonwalescencji był dla pana Kazimierza bardzo trudny. Nie chodził samodzielnie, od początku uczył się podstawowych czynności. Tak jak małe dziecko. – Potrzebowałem codziennej rehabilitacji. Po kilku miesiącach miałem trafić do hospicjum. Na szczęście, los chciał inaczej… Zaopiekowała się mną koleżanka z dawnych lat z Lublina – z wdzięcznością wspomina pan Kazimierz. – Po długim czasie, na szczęście, wróciłem do sprawności fizycznej – dodaje. Od sierpnia br. mieszka już w Biłgoraju.

Dodaj szybkie ogłoszenie drobne na naszym portalu:

W mieszkaniu jak w szpitalu…

Mieszkanie pana Kazimierza swoim wyglądem bardziej przypomina placówkę medyczną niż domowe zacisze. Niemal w każdej szafce znajdują się materiały i wyroby medyczne. Są tam w dużych ilościach kroplówki, strzykawki, środki do dezynfekcji, różnego rodzaju suplementy, witaminy i sterta innych tabletek. Jest też to, co utrzymuje go przy życiu – jedzenie pozajelitowe, poskładane w tekturowych pudełkach prawie do sufitu.

Pomimo wieku i choroby daje radę…

Pan Kazimierz nie poddaje się, samotnie walczy każdego dnia. Śpi po cztery godziny dziennie, sam podłącza sobie kroplówki i pożywienie. A wszystko to w ściśle sterylnych warunkach, aby uniknąć zakażenia. Aby mógł to robić samodzielnie przeszedł przeszkolenie, które trwało trzy tygodnie. Bo jak twierdzi, do robienia pokarmu nie ma nikogo przeszkolonego w Biłgoraju i to nie jest takie proste. Jego dzień dzień wygląda tak: – O godz. 14 podłączam kroplówkę witaminową (0,5 l). Około 17 rozgniatam pokarm, następnie około 20 podłączam dożywianie pozajelitowe i 1-litrową kroplówkę witaminową. Koło północy wybudzam się i muszę przełączyć kroplówki. Koło 5 rano schodzi pokarm, więc już wstaję… Sprzątam akcesoria medyczne i codziennie na godz. 7 idę do kościoła. Bo jeżeli Pan Jezus miał tam spotkanie ze mną, to ja Go chcę mieć w kościele – mówi z przekonaniem. – Gdy wracam z kościoła czuję ulgę, czuję się o wiele lepiej, codziennie przystępuję też do komunii – twierdzi pan Kazimierz.

Wdzięczny za pomoc…

Miesięczny koszt zakupu specjalnego pożywienia to aż 7 tys. zł. Na szczęście, jest ono refundowane przez NFZ. Raz na 40 dni jest dostarczane przez firmę z Lublina. Niestety, ciężkie pudełka pozostawiane są na parterze, a pan Kazimierz nie może dźwigać. – Zdany jestem więc na pomoc innych osób, ale i takich wokół mnie nie brakuje. Pomagają mi sąsiadki. A ostatnim razem skorzystałem też z pomocy zaoferowanej przez strażaków OSP Biłgoraj. Jak to dobrze mieć ludzi, na których można liczyć. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Jestem im bardzo wdzięczny i chciałbym podziękować za tę pomoc i modlitwę, gdy byłem w krytycznym stanie. Ja to czułem, że gdy byłem w śpiączce, to cała społeczność sąsiedzka modliła się za mnie. W OSP Biłgoraj przed chorobą udzielałem się społecznie jako konserwator urządzeń dźwigowych, robiąc przeglądy wozu z żurawiem, więc mogę potwierdzić, że dobro wraca – przyznaje mieszkaniec Biłgoraja. – Warto być człowiekiem uczciwym, sumiennym. W latach 90. miałem możliwość przenieść się do Zamościa, ale nie zrobiłem tego, tutaj w Biłgoraju są dobrzy i przyjaźni ludzie. To się potwierdziło. Dziękuję również pielęgniarkom, które mnie odwiedzają – dodał.

Pan Kazimierz nie pozostaje obojętny wobec tych, którzy mają podobne problemy zdrowotne. Chociaż takich osób nie ma zbyt wiele (dwie w powiecie biłgorajskim), chętnie udzieli praktycznych wskazówek także na temat sprzętu ułatwiającego codzienne funkcjonowanie, który sam skonstruował. – Gdyby ktoś potrzebował pomocy w tym zakresie, chętnie jej udzielę – zapewnia.  

- Reklama -

1 komentarz
  1. Rycho Rysiński mówi

    Powodzenia… 🙂

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.