- Reklama -

- Reklama -

- Reklama -

Lubię zegary, bo czuwają

- Reklama -

Zwierzę się. Mam sentyment do zegarów i, co ciekawsze, ten sentyment ostatnio rośnie, gdy wiek człowieka jest już schyłkowy i zarazem dojrzały do różnych podsumowań, a także do spojrzenia wstecz, za siebie, do tego, co zawiera hasło retrospekcja. A zegary w tym pomagają, bo liczą na swój sposób uciekający czas i robią to nieustannie, bez wytchnienia, jakby im zależało, by nam bezinteresownie pomagać, niemalże bez końca.

Mnie świadomość o tym daje poczucie swoistego bezpieczeństwa i ulgi, bo wiem, że coś nade mną czuwa, a ja mogę w  każdej chwili o tym się przekonać, spoglądając na jego poruszające się wskazówki. To dotyczy przede wszystkim seniorów – moich koleżanek i kolegów i pięknego ich okresu życia – jesieni, która zbliżyła się w tym roku już dużymi krokami i tak pięknie napomyka, by pomyśleć o coraz krótszej drodze, jaka nam jeszcze została do pokonania na tym łez padole.

toyota Yaris

Zawsze w życiu codziennym potrzebny jest mi zegar, bez niego nie mógłbym nic zaplanować i na czas cokolwiek wykonać. Dziś powszechnie dominują telefony komórkowe z podstawową funkcją zegara elektronicznego, to one dominują, ale mimo to u mnie pozostał nawyk korzystania z klasycznego zegara z cyferblatem i koniecznie z trzema wyraźnymi i dużymi wskazówkami, najlepiej widocznymi z odległości kilku metrów. Dla mnie to wspaniała okazja, by nie ruszając się z miejsca, śledzić czas i myśleć ile mi go pozostało, by, np. powstać rano z łóżka i bez żadnego pośpiechu skonsumować śniadanko i wykonać wszystkie zabiegi higieniczne przed wyjściem na zewnątrz.

Obserwacja zegara jest dla mnie zarazem przeżywaniem czasu i to w sposób refleksyjny, czyli z kojarzeniem tego, co mnie w najbliższej chwili czeka. To poniekąd przypominanie sobie tego, co mnie dotyczy, co należy do moich zadań i obowiązków. I tak się dzieje od najmłodszych lat. Pamiętam, jak ojciec po wojnie przywlókł z jarmarku na rowerze zagadkową skrzynkę, a okazało się, że to był zegar i to z wahającym się sercem, któremu trzeba było codziennie podkręcać sprężynę za pomocą specjalnego klucza, dziś nazywanego nasadkowym. To był ranny ceremoniał z moimi wytrzeszczonymi oczkami.

W wieku 13 lat miałem już zegarek na rękę, taki szpanerski, w kolorze złocistym (ale niemającego nic wspólnego ze złotem), który – niestety – często zatrzymywał się, zwłaszcza gdy wykonywałem gwałtowniejszy ruch ręką. Miał jednak zaletę, w szkole w Majdanie Starym na nim mierzyłem czas biegów na 60 m, i to z dokładnością 0,1 sekundy(!), oczywiście blamując, czego nikt wtedy nie podważał, bo mierzył to zegar, cud tamtejszej techniki, a o tzw. stoperach jeszcze w szkole nikt nie słyszał.

Dodaj szybkie ogłoszenie drobne na naszym portalu:

W szkole średniej miałem już sławny ongiś „Atlantic”, piękny i niezawodny, którego na Stadionie Śląskim omal nie straciłem, gdy po strzeleniu Anglikom drugiej bramki w wybuchowym entuzjazmie zegarek ten zsunął się z ręki i poleciał w dół na głowy rozszalałych kibiców. I wtedy zdarzył się cud, bo po kilku minutach, hen, gdzieś na dole pode mną ktoś pokazywał wzniesioną ręką znaleziony mój zegarek, który na mój odzew szybko przywędrował nad głowami kibiców do mnie. Popłakałem się podwójnie; odzyskałem skarb, a Polacy pokonali Anglię 2:0.

biłgorajczyk

 

Być może, że takie zdarzenia losowe spowodowały me przywiązanie do zegarów. Mieszkając na Śląsku, też miałem nietuzinkowy zegar, stylizowany, mebel marki Hermle, stojący pod sufit w jadalni, z przepięknymi odgłosami dzwonów. Dzięki nim konsumowane posiłki miały w atmosferze dźwięków muzycznych dodatkowe podniebne smaki. Teraz też bez dużych zegarów wiszących na ścianie nie mogę żyć. W Nadrzeczu mam ich sześć i każdy spełnia szczególną rolę. Posiłki na werandzie obserwuje zegar, by nie przeoczyć umówionej godziny, nad kąpielą w otwartym jacuzzi czuwa zegar, by nie nadużyć przyjemności i tym samym, by nieopatrznie nie zaniemóc, w kaplicy kontempluję i zgłębiam tajemnice życia, czytając przy tym ciekawsze nowości, też pod okiem zegara, by się nie zapomnieć i nie odlecieć na dłużej, w ambonce też zegar wyznacza mi czas na słuchanie newsów radiowych i ulubionych audycji, np. o poprawnej polszczyźnie, z którą na starość chcę się zaprzyjaźnić. W plenerze, pod chmurką, leżąc na hamaku, też lubię podglądać zegar, by się nie zapomnieć i nie zniewolić, a ponadto by nie zapomnieć o tym, co mnie zaraz czeka. W campie też czuwa zegar i to w takim miejscu, by go można było obserwować, drzemiąc. Pochwalę się jeszcze tym, że wszystkie moje zegary wskazują jeden czas i to z niedużymi odchyłkami. Nawet wiem, ile sekund każdy „oszukuje”, a robię to na podstawie wskazań zegarka ręcznego nastawionego na czas atomowy. To moje – jedno z wielu – hobby. A może to już moja – a nie Stanisławskiego – starcza mniemanologia? Jeśli tak, to też polecam.

Biłgorajczyk, e-mail: naj-lawok@wp.pl

- Reklama -

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.