Według proroctwa Sybilii koniec świata miał nastąpić wraz z końcem pierwszego tysiąclecia, a więc kiedy zegar wybije północ, a kartka na kalendarzu przeskoczy na rok 1000. I co dalej? Dalej tylko mrok i zagłada! Płomienie ognia miały pożreć ziemię i wszystko, co na niej istniało. Skąd ten ogień? Nie, tu nie było mowy o jeźdźcach Apokalipsy, ale o ... smoku, takim prawdziwym. To właśnie owiany ponurą sławą latający potwór zwany Lewiatanem miał sprowadzić zagładę na świat. Monstrum, według legendy przetrzymywane było w lochach Watykanu, gdzie uwięził go papież Sylwester I podczas pontyfikatu w IV wieku. W jaki sposób został schwytany i uwięziony? Legenda nie wyjaśnia. W każdym razie, smok skuty łańcuchami, z paszczą misternie opieczętowaną, aby nawet iskierka się z niego nie wydostała, przesiadywał w egipskich ciemnościach i spał snem kamiennym. A przynajmniej miał spać do pierwszego tysiąclecia. I kiedy ziarna piasku bezlitośnie wskazywały zmierzch pierwszego tysiąclecia, miało nastąpić wielkie przebudzenie się potwora i zerwanie więzów. Nie było dziwne, że im bliżej schyłku roku 999, tym bardziej ludzi paraliżował strach. Przed końcem roku, przerażeni ukrywali się w zakamarkach domostw i czynili pokutę, oczekując na śmierć. Przed północą ludzie mdleli ze strachu. Kiedy jednak zegar wybił dwunastą w nocy i smok nie ukazał się ani na moście świętego Anioła, ani w żadnym innym miejscu w mieście, ani też na skrawku nieba, przerażenie, rozpacz i strach w ułamku sekundy przemieniły się w radość i ekscytację. Omdlali wstawali i biegali po ulicach. Pokutujący odrzucali posty i umartwienia i również wybiegli na ulicę. Przerażeni, struchlali i inni, uczynili podobnie. Zapanowała radość dawno niewidziana w mieście. Tłumy wyszły na ulicę ze śpiewem na ustach. Były tańce, uściski, pochody z ogniem i strumienie wina. Papież udzielił miastu błogosławieństwa urbi et orbi - na nowy rok i nowe tysięclecie. Zwyczaj ten stał się tradycją i jest kontynuowany do dnia dzisiejszego przez każdego z papieży. A noc poprzedzająca koniec roku nazywa się Sylwestrem. I była to pierwsza sylwestrowa noc w dziejach ludzkości.
W Polsce przed zabawą sylwestrową należało pójść do kościoła na nabożeństwo. Funkcjonowało bowiem przekonanie, że kto z Bogiem roku nie skończy, z Bogiem nie zacznie, co w praktyce oznaczało, że nie będzie mu się powodziło przez kolejne dwanaście miesięcy. Sylwestrowej nocy babcie, ale te mocno zaawansowane w latach, w misce ułożonej na słomie, która w święta leżała na podłodze w domu, rozczyniały ciasto bez jaj. Z ciasta tego wypiekano figurki zwierząt domowych, którymi później karmiono bydło, aby dobrze się chowało.
Gdyby ktoś chciał sprawdzić, po kogo przyjdzie śmierć w kolejnym roku, mógł w prosty sposób uchylić rąbka tajemnicy zaświatów. Jak? Ano, wystarczyło wejść z miską na głowie po drabinie, tyłem, na dach i spojrzeć do komina. Tam, w kominie, zobaczyłby wszystkich z listy śmierci na dany rok.
Każdy przezorny człowiek dbał o dobrą wróżbę na kolejny rok już od sylwestrowego poranka, w niektórych regionach Noworocznego poranka. Należało wynieść coś cennego z dobytku sąsiada, który musiał daną rzecz odkupić. Niekiedy zastawiono drzwi do chałupy potęznym pniem, a potem żądano za otwarcie okupu od gospodarza. Smalono okna sadzami albo gliną, kiedy nie płacono "okupu", czyniono inne psoty.
W Nowy Rok po mszy, prześcigano się w powrocie do domu, a potem przy wchodzeniu do domu. Mówiono: kto rychlej stanie na własnym progu, temu większe bogactwo przywiedzie.
Panowie szlachcice witali Nowy Rok strzałami z broni. Salwy miały ochronić domostwo przed letnimi burzami i piorunami.
Tradycją wspólną i dla chłopów i dla szlachty, był groch jako noworoczna potrawa. Dlaczego? Istniało przekonanie, że kto nie zje potrawy z grochem, koniecznie z tłustą omastą, nie będzie miał obfitych zbiorów latem, nawet gdyby wrzucał w ziemię najdroższe, najlepsze nasiona. Napychano zatem brzuchy grochem, w szczytnym celu.
Czy wy także podacie jako danie główne groch w Nowy Rok? Koniecznie z tłustą omastą.
Komentarze (0)