- Reklama -

- Reklama -

Diabła wymiotło, kogut tryumfuje

- Reklama -

Jeszcze nigdy nie pisałem felietonu o bajkach ani o diabłach, a jednak tym razem uległem po wycieczce do Kazimierza Dolnego. Dolnego, żeby odciąć się od Kazimierza krakowskiego, dawniej żydowskiego, gdzie rarytasem są gęsie, nobliwe wątróbki, a nie zwycięskie tytułowe koguty, za którymi stęskniłem się, wiedząc, że najlepsze są właśnie w tym Kazimierzu. A za wątróbkami gęsimi z Krakowa już nie tęsknię. Zraziłem się, kiedy dowiedziałem się, że te przysmaki są poniekąd sztucznie hodowane w męczarniach i w trzewiach gęsi przez siłowe wpychanie karmy do dzioba, by nadmiar karmy powodował jak największy przyrost wątroby, dla zysku, wbrew protestom tych sympatycznych ptaków. To jest robione celowo i z wyrachowaniem, jakby sadystycznie, co człowiekowi nie przystoi, a mnie też konsumpcja takich wątróbek.

A  koguty z Kazimierza powstają tradycyjnie w piekarniach od stulecia, są pyszne, zwłaszcza gdy są jeszcze ciepłe, a najlepsze prosto z pieca. Są wyrabiane, a raczej plecione  ręcznie z najlepszych składników, to rodzaj ciasta drożdżowego z masełkiem. To obecnie najpospolitsza pamiątka z Kazimierza, mająca ciekawą pasjonującą legendę z fikuśnym ornamentem. Ten kogut to obecnie symbol tego Kazimierza, towar jak najbardziej promujący to miasteczko. To w dużej mierze dzięki temu kogutowi turyści doznają podniebnych smaków, dzieląc się jeszcze po powrocie z najbliższymi.

toyota Yaris

Te koguty obecnie to także znaczący zysk, wokół którego trwają nieustanne spory o prawo do własności znaku towarowego i zarazem pierwszeństwa do zysku. Koguta nawet opatentowano jako wzór użytkowy, a sporu mimo to nie zakończono, bo stowarzyszenie miejscowych kupców i producenci oraz włodarze miasta nie mogą znaleźć kompromisu. Dobrze, że tego sporu nie odczuwają turyści, bo podaż przekracza popyt, a stoiska są przepełnione. Mimo to ceny są wygórowane, bo 8 zł za sztukę. To dużo, to prawie trzy małe bochenki chleba. Płaci się więc za oryginalność i za atrakcyjne miejsce zakupu, wszak to miasteczko urzeka, zwłaszcza wtedy, kiedy zwiedza się nie tylko malutkie centrum, ale przede wszystkim okolice wąwozów i pas nadwiślański. Ja korzystałem z elektrycznego busika z kierowcą omnibusem. Wszystko wiedział, a opowiadał jeszcze z humorem i swoistą swadą, podkreślając jeszcze mocniej atrakcyjność mijanych po drodze zabytków. Dominowały spichlerze, dzięki którym kiedyś był możliwy szeroki handel zbożem wzdłuż Wisły, a nawet dalej, do portów morskich. Było ich kiedyś ok. 50, z czego pozostało uratowanych 8, ale z jakże ciekawą architekturą i otoczeniem.  Tego się nie widzi, zwiedzając tylko stacjonarnie sławne rynki, duży i mały,  co zwiedzającym pierwszy raz Kazimierz wydaje się już wystarczająco urzekające, bo nie wiedzą i nie widzą tego, co jest nieco dalej, ale w obrębie miasta.

To miasteczko jest wyjątkowo rozległe, ma aż 30 km2, ale tylko ok. dwa i pół tys. mieszkańców. To prawie 11 razy mniej niż w mieście Biłgoraju, przy podobnej powierzchni. Można zapytać, dlaczego tak mało, skoro jest tu tak pięknie? Dywagując, można rzec, że pokaźna liczba domów to pensjonaty, hotele, galerie sztuki i użyteczności publicznej jak muzea, sklepy, pracownie artystyczne, klasztory, kościoły, zamki w miniaturze i wille co bogatszych, których stać na kolejny dom, by bywać w nich jako goście bez stałego pobytu. A przeciętnych nowicjuszy nie stać na zadomowienie się w tym miejscu, bo ceny są zaporowe (zapytany o to kierowca busika tylko kręcił głową i łapał się za nią, milcząc), a i miejsc pracy też brakuje. Pozostaje tylko turystyka indywidualna i wycieczkowa, i w tym jest przyszłość miasteczka, bo to miasteczko obrosło już sławą i zarazem legendą o sprawcy tego rozsławienia – o kogucie. Wypada więc dwa słowa powiedzieć na ten temat.

Dawno, dawno temu polubił to miejsce w wąwozach diabeł, a na wzgórzu był klasztor. Pewnego razu diabeł postanowił zjeść dorodnego koguta. Tak mu posmakował, że postanowił zjadać tylko koguty, a najbardziej polubił koguty czarne z czerwonym grzebieniem. Wszystkie w okolicy pozjadał, został tylko jeden stary, mądry kogut, który postanowił przechytrzyć diabła i nie dać się zjeść, ukrywając się w kryjówce wraz z piękną kurą do towarzystwa. Diabeł był zdeterminowany, ale tego koguta nie znalazł. Nieoczekiwanie z pomocą kogutowi pospieszyli zakonnicy z pobliskiego klasztoru. Poświęcili święconą wodą diabelską norę, a diabeł, nie mogąc znieść zapachu tej wody, uciekł w popłochu. Ocalony kogut wyszedł z ukrycia i dumnie już spacerował  ulicami miasteczka jak bohater. Mieszkańcy miasteczka na pamiątkę tego wydarzenia zaczęli wypiekać koguty z drożdżowego ciasta, co pozostało zwyczajem do czasów współczesnych. Tak oto kogut zasłużył się miastu i stał się jednocześnie przysmakiem nie tylko diabła.

Dodaj szybkie ogłoszenie drobne na naszym portalu:

Biłgorajczyk

- Reklama -

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.