- Reklama -

- Reklama -

Ciekawe czasy, dożynki na tartanie

- Reklama -

  Rzeczywiście, żyjemy w ciekawych czasach. Imprez i uroczystości jakby przybywa, a z drugiej strony przeciętnemu Kowalskiemu „bida” coraz głębiej zagląda do kieszeni, czyli kabzy, jakby to powiedzieli Ślązacy. Ale czy to prawda? Czy to narzekanie nie jest przesadne i nie jest na zamówienie opozycji nawet wtedy, kiedy to jest uzasadnione nieopłacalną ceną skupu i sprzedaży płodów rolnych, poniżej tzw. progu opłacalności. O tym wspomniał sam starosta powiatu w swym uroczystym przemówieniu na tegorocznych dożynkach. Ale czy widać było tę przysłowiową bidę na wspomnianych dożynkach w Biłgoraju?

  Powiem tak, raczej było odwrotnie. Był piękny stadion OSiR w Biłgoraju, był nawet lśniący czerwienią tartan pod maszerującymi korowodami. Ja byłem zachwycony i zbudowany takim widokiem, a szczególnie okazałą prezentacją poszczególnych gmin. Zauważyłem nawet, że niektórzy, prawdopodobnie z dobrobytu a nie ze wspomnianej bidy, wyróżniali się w pochodzie wyraźnym wygięciem do tyłu, jakby dźwigali z przodu ukryte ciężkie plony pod napiętą koszulą, zamiast być pochylonym do przodu, bo tak deformuje się kręgosłup, jak chyba wszyscy o tym wiemy, z powodu ciężkiej pracy fizycznej. Moim zdaniem, było pod względem wizualnym ponaddostatnio. Ale nie to powinno być najważniejsze w dożynkach. Piszę z ubolewaniem, że prawie nie widziałem steranych pracą i osmalonych słońcem twarzy typowych dla wiosek mieszkańców, często jeszcze przygarbionych od nadmiernego wysiłku. Nie zauważyłem takich do niedawna prawdziwych chłopów i ich tzw. „bab”, bo tak kiedyś mówiło się powszechnie na wsi o swoich żonach, a co teraz robię tylko na użytek felietonu. Przepraszam więc pięknie prezentujące się na dożynkach panie ze wsi, niczym nie odbiegające zadbaniem i ubiorem od pań z tzw. miasta. Jako byłemu mieszkańcowi wioski zawsze podobały się dziewczyny z wiosek, a szczególnie te, które chodziły do szkół w Biłgoraju. A teraz? Teraz mamy inne czasy, wieś zrównała się z miastem, ludzie też się wymieszali i praktycznie nie ma różnic, może tylko z jednym wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest wspomniany tartan, którym, o ile wiem, jeszcze nie wyłożono obiektów sportowych na wsi, poza przyszkolnymi boiskami „Orlikami”. Tu, na biłgorajskim tartanie OSiR-u reprezentacje rolników w asyście wójtów i przedstawicieli samorządowych władz i jakże ciekawie przybranych i ubranych pań, przypominających zespoły ludowe, potwierdzali tylko opinie, że na skutek przemian gospodarczych po 1990 r. wieś zyskała per saldo. Bo trzeba powiedzieć też, że wieś się wyraźnie podzieliła na rolników nowoczesnych i takich, którzy opadli z sił i biernie czekają na pieniążki z dopłat. I takich zrezygnowanych rolników na tymże tartanie nie widziałem, bo szli w korowodzie, jak sadzę, tylko tacy, którym się teraz dobrze wiedzie. Było więc kolorowo i oficjalnie. Sprawiało to wrażenie, że idą w tych gminnych korowodach specjalnie dobrani delegaci. I tak można było powiedzieć o parze głównych gospodarzy dożynek, którzy nie tylko świetnie się prezentowali, ale mieli też czym się pochwalić, bo oprócz pracy na prawie 200-hektarowych gospodarstwach mają jeszcze czas i chęć do korzystania z atrakcji życiowych. Zwiedzają świat, mają rezerwy czasowe na rozrywki, wychowując i kształcąc swe dzieci. To piękny przykład nowych czasów. Nimi pochwaliła się gmina Księżpol, a przypuszczać należy, że w powiecie nie są oni jedynymi. Wyglądało to jakby gospodarzy dożynek wybrano na pokaz, bo prezentowali się nad wyraz okazale i to zarówno ubiorem jak i sylwetką. Takiej pary kiedyś, tak przypuszczam, nie znaleziono by na wsi. To też ma związek z ciekawymi, obecnymi czasami. To było widać również po nabożeństwie sprawowanym przez naszego zamojsko-lubaczowskiego biskupa, kiedy na zapleczu stadionu prezentowały się poszczególne zespoły artystyczne i to nie na dawnych deskach, kiedyś specjalnie zbijanych na jednorazowe użycie, lecz na profesjonalnej scenie z podnoszonym zadaszeniem. Mogło to być widowisko z górnej półki, gdyby nie rażące słońce, z powodu którego prawie wszystkie ławki poprzenoszono aż nad rzekę Białą Ładę, gdzie był cień, gdzie była skoszona trawa i gdzie niektórzy uczestnicy zasiadali po harcersku bezpośrednio na trawie, stwarzając tym samym piknikowe widowisko. Przez to miejsce w pobliżu sceny opustoszało, a dźwięki śpiewających i grających zespołów prawie nie docierały do biesiadników, ale atmosfera biesiadna była ważniejsza, bo taki był charakter tej części dożynek. Tu już tartanu nie było. Ale nie było również części wystawnej z plonami, z wyjątkiem ośrodka rolniczego aż z Końskowoli, jakby w powiecie biłgorajskim tego nie było. Ale to tylko przytyk.

- Reklama -

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.