- Reklama -

- Reklama -

- Reklama -

Biblioteka to mój azyl (rozmowa)

Większość swojego życia, ten ksiądz spędził w bibliotece. Studiując na kilku uczelniach, pracując nad papirusami i pisząc doktorat. Poniżej rozmowa z ks. Marcinem Pudo, wikariuszem parafii pw. św. Jerzego w Biłgoraju.

- Reklama -

Ks. Marcin Pudo pochodzi z parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Chodywańcach w powiecie tomaszowskim, obok pasa granicznego z Ukrainą. To jedna z najstarszych parafii w Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej. Posługę kapłańską pełni od 17 lat.

Mulawa wybory do 05.04.2024

Trzy lata był wikariuszem w parafii w Tarnawatce, a teraz pełni posługę wikariusza w jednej z biłgorajskich parafii. Wkrótce czeka go obrona pracy doktorskiej na studiach biblijnych na KUL-u. Był w Izraelu, gdzie ukończył czteroletnie studia Nauk Biblijnych i Archeologii na uczelni Studium Biblicum Franciscanum w Jerozolimie.

Pracował również nad pismami z Qumran, zajmował się konkordancją aramejsko-grecką do Księgi Henocha. Teksty tej księgi zostały odkryte w Qumran, w miejscu nad Morzem Martwym na Pustyni Judzkiej. Pomagając jednemu z profesorów, któremu pisał konkordancję, zainteresował się papirusami.

Półtora roku przebywał w Stanach Zjednoczonych w Bostonie. W bibliotece na Harvardzie pracował nad „kwerendą biblioteczną”, szukając materiałów i pisząc m.in. doktorat. W swojej pracy doktorskiej zajmuje się aramejskim dokumentem Leviego. Przedstawia w niej postać Leviego jako idealnego kapłana z czasów Drugiej Świątyni (okres między powrotem z niewoli babilońskiej do czasów Jezusa Chrystusa). Na rok przed skończeniem pracy doktorskiej w sierpniu 2021 r. trafił do parafii pw. św. Jerzego w Biłgoraju, gdzie pełni posługę wikariusza.

Dodaj szybkie ogłoszenie drobne na naszym portalu:

– Jaka była Księdza droga do kapłaństwa?

– Powiedziałem, że zostanę księdzem, mając 5 lat. Rodzice w każdą niedzielę zabierali mnie na sumę. Ona wydawała mi się czymś długim i nudnym, więc chciałem iść ze starszym o 5 lat bratem, który służył do Mszy. Był lektorem. Pewnej niedzieli tak się stało. Poszedłem z nim na Mszę rano. On powiedział mi, że będę służył do Mszy. Ubrano mnie w za dużą lnianą komżę, nie było widać rąk, sięgała do ziemi. Wtedy ks. Edward Proc (pochodzący z parafii w Tarnawatce) mówił kazanie o swoim powołaniu kapłańskim. Ja wtedy poczułem to powołanie. Wróciłem do domu i powiedziałem rodzicom, że będę księdzem. Przyznaję, że ja byłem rozrabiaką, rodzice spojrzeli na mnie i powiedzieli: „Tak dziecko, na pewno będziesz księdzem…”, ale nie gasili we mnie tego zapału. I to we mnie dojrzewało.

– Jakie były pierwsze kroki?

Dowiedziałem się od proboszcza ks. Stanisława Zarosy, że istnieją szkoły katolickie. Dał mi dwa adresy do Warszawy i Krakowa. Rozpocząłem naukę w Liceum Katolickim ojców cystersów w Krakowie. Realizowali tam autorski program oraz prowadzili duszpasterstwo nauczycielsko-akademickie „Ostoja”. W większości byli to nauczyciele akademiccy z Politechniki Krakowskiej, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Górniczo-Hutniczej. Po tym liceum chciałem zmienić swoje zainteresowania i chciałem iść na Uniwersytet Jagielloński na filologię angielską na wydział „Padevianum”, ale Pan Bóg miał wobec mnie inne plany. Postawił na mojej drodze ludzi z sekt satanistycznych, którzy potrzebowali szczególnej pomocy. Pomagałem im wychodzić z tych sekt i wtedy pan Bóg mi pokazał, że moją drogą jest właśnie powołanie do kapłaństwa.

– W jaki sposób pomagał Ksiądz tym ludziom?

– W Krakowie jest Centrum Dominikańskie. Tam kierowałem tych ludzi. Doświadczyłem wtedy świata duchowego i jak to w rzeczywistości wygląda. Doświadczyłem opętań ludzi, byłem świadkiem egzorcyzmu. Przekonałem się wówczas, że diabeł nie tylko istnieje, ale i ma głos – potrafi mówić. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie.

– Czy to było powodem podjęcia ostatecznej decyzji o wstąpieniu do seminarium?

– Tak. Wtedy zdecydowałem się pójść do seminarium. Wróciłem do naszej diecezji, wstąpiłem do seminarium w Lublinie. Interesowałem się Pismem Świętym, więc pisałem magisterium o ofierze z Izaaka. Po ukończeniu seminarium poszedłem do pracy w parafii Tarnawatka i uczyłem w szkole od przedszkola do gimnazjum. Utworzyłem z młodzieżą koła teatralne a poza tym zajmowałem się oazą młodzieżową i ministrantami.

– Pracował Ksiądz w parafii. Skąd pomysł na dalszą edukację?

– Ksiądz biskup stwierdził, że jestem niedouczony (śmiech), więc trzeba mnie wysłać na studia i zostałem skierowany na studia Instytutu Nauk Biblijnych na KUL-u na doktorat. Podczas pracy w Tarnawatce poznałem księdza pochodzącego z tej parafii, a pracującego w USA i wtedy poleciałem pierwszy raz do Stanów Zjednoczonych. Było to w 2006 roku. Przebywałem dwa miesiące w parafii amerykańskiej. Następny mój wyjazd do Stanów był juz podczas studiów w 2009. Po powrocie skróciłem studia o rok, nie pisząc pracy, dlatego że pragnąłem pojechać do Ziemi Świętej. Jeszcze wcześniej będąc na studiach w Polsce i planując napisać pracę na KUL-u chciałem zrobić kwerendę biblioteczną z literatury biblijnej. Nie było jej w Polsce dużo, a większość była pisana w językach obcych. Ks. Mirosław Wróbel umożliwił mi kontakt z siostrami elżbietankami w Jerozolimie. Poleciałem tam na 1,5 miesiąca i uczęszczałem do francuskiej prestiżowej szkoły biblijnej École biblique et archéologique française de Jérusalem. Jednak w 2011 r. wróciłem i rozpocząłem studia na uczelni Studium Biblicum Franciscanum. Wcześniej jednak poleciałem do Włoch na Università per Stranieri di Perugia. Jest to uniwersytet językowy przygotowujący obcokrajowców do studiów za granicą w języku włoskim (ponieważ można było studiować w dwóch językach włoskim i angielskim).

– Czy to była tylko nauka?

– Nie. Studia w Jerozolimie były biblijno-archeologiczne. W programie studiów było między innymi zwiedzanie miejsc archeologicznych w samej Jerozolimie i jej okolicach, jak również były organizowane wyjazdy poza jej teren, np. do Północnej Galilei oraz Jordanii śladami św. Pawła do Turcji i Grecji. To sprawiło, że wybrałem ścieżkę biblijną. Pierwsze cztery lata studiów to zdobywanie narzędzi, aby można było interpretować teksty święte. Studiuje się wtedy pięć języków starożytnych naraz: hebrajski, grekę, aramejski, arabski, syryjski i ugarycki – one służą do pracy nad tekstami starożytnymi – oraz metody ich interpretacji (egzegezy).

– Czy to możliwe, aby studiować naraz tyle języków?

– W studiowaniu tylu języków starożytnych przychodzi taki moment, że człowiek sobie myśli: nie dam rady tego się nauczyć ani tego pojąć. Przychodzi też taka myśl, że skoro moi nauczyciele to pojęli, to da się to zrobić. Po jakimś czasie ta wiedza układa się w głowie.

– To pewnie wymaga czasu...

– To prawda. To wymaga dużo czasu. Języki starożytne biblijne, te wschodnie mają inny alfabet, inną dynamikę i gramatykę. Słowa nie kojarzą się z niczym, dlatego trzeba się z nimi po prostu oswoić. Są to narzędzia, które zdobywa się podczas studiów. Na końcu licencjatu Nauk Biblijnych i Archeologii pisze się pracę, która ma pokazać że student nabył umiejętności posługiwania się językami starożytnymi, metodami interpretacji tekstu i należy to udowodnić. Egzamin to taki mix językowy, ponieważ podczas obrony pracy można wybrać jeden z pięciu języków, w których praca będzie broniona (włoski, angielski, niemiecki, hiszpański i hebrajski), aczkolwiek komisja zadaje pytania w języku włoskim, a publiczności należy odpowiedzieć w języku, w którym zdecydowało sie na publiczną obronę. Ja wybrałem język angielski do publicznej obrony

– Napotkał Ksiądz jakieś przeszkody?

– Tak. Największy kłopot miałem ze znalezieniem promotora, pomyślałem, że złożę dokumenty na Katolicki Uniwersytet Notre Dame w Indianie (USA), ale aby się tam dostać należało zdać dwa egzaminy TOEFL i GRE (matematyka z literaturą). Choć je zdałem, niestety, nie przyjęto mnie. W tym czasie w moim życiu pojawił się profesor ks. Henryk Drawnel, biblista z Lublina, światowej klasy naukowiec wydający swoje publikacje w wydawnictwach Oxford, Brill. On pracował nad Księgą Henocha, 12 papirusami z Qumran i konkordancją (opisywanie znaczeń słów). Zgodził być moim promotorem. Pracę piszę w języku angielskim, już ją oddałem, a teraz nanoszę poprawki. W połowie września planuję zakończyć pisanie. Prawdopodobnie w grudniu będzie obrona na KUL-u w Lublinie.

– Czyli nie ma mowy o odpoczynku w czasie wakacji?

– Wakacje (sierpień) spędzę w Jerozolimie, ponieważ mam wizę pobytową. Jestem rezydentem Izraela. Będę pracował nad uzupełnieniem bibliografii w bibliotece École biblique.

– Rozumiem, że biblioteka i cisza to jakby drugi dom Księdza?

– Uwielbiam przebywać w bibliotece, biblioteka to dla mnie taki inny świat. Gdy tam wchodzę, to wszystkie problemy zostają na zewnątrz, a ja się skupiam na tym, co mam robić. Jest to dla mnie przestrzeń, gdzie nikt mi nie przeszkadza… Tutaj w Biłgoraju lubię korzystać z czytelni biblioteki pedagogicznej, więc gdy tylko mam wolny czas, to jadę do czytelni i tam sobie pracuję. Natomiast USA łączyłem pracę parafialną i naukową. W parafii odprawiałem Mszę świętą rano lub nabożeństwo, czasami było to spotkanie z grupą, a resztę czasu spędzałem w bibliotece. Fantastyczną rzeczą jest tam to, że biblioteki są otwarte od 8.30 rano do północy i można z nich korzystać. Dla mnie biblioteka była zawsze była takim azyle… Wchodzę w ten świat, nikt mi nie przeszkadza, nic mnie więcej nie interesuje, siedzę i pracuję.

– Czy ta droga naukowa była przez Księdza zaplanowana?

– Pismo Święte od zawsze było moją pasją, a studia wyszły „przy okazji”. Myślę niejednokrotnie: „Panie Boże, jeśli dajesz mi to, to biorę to…, uważając, że jest to Twoja wola” i idąc za tym, czuję się spełniony. Koledzy dziwią mi się, jak można siedzieć w bibliotece 10 godzin. A jednak można…

– A co dalej?

– Czy pójdę drogą naukową? Tak naprawdę większość swojego kapłaństwa spędziłem w bibliotece. Na razie skłaniam się ku drodze naukowej. A co będzie, to zdecyduje biskup. Niespodziewanie zaproponował mi przyjazd tutaj do diecezji, nie opierałem się łasce, aby wrócić do życia parafialnego.

– Co Ksiądz robił w Ziemi Świętej poza studiowaniem?

– Jestem przewodnikiem po Ziemi Świętej, oprowadziłem 48 grup pielgrzymkowych, ponieważ studia moje dawały też taką możliwość. W swojej karierze przewodnika oprowadzałem nawet jedną grupę z Biłgoraja. Głównie były to polskie grupy.

– Jakie podejście do wiary mają Amerykanie?

– Mam doświadczenie trzech parafii, w których byłem, najdłużej w parafii w Bostonie, tj. Brookline koło Bostonu. Jestem zauroczony ich wiarą, aczkolwiek są pewne mankamenty. Amerykanie weszli w fazę tzw. poprawności politycznej. Tematów drażliwych tam się nie porusza. Ale jeżeli da się im możliwość rozwoju ich wiary, to jest niesamowite. Przy Bostonie, gdzie mieszkałem, proboszcz był dynamiczny i stworzył grupę young adults (młodzi dorośli). W Bostonie są 72 uniwersytety, więc jest tam środowisko naukowe z całego świata. Poznałem tam wspaniałych polskich naukowców z technicznej uczelni (MAT). Ten ksiądz stworzył taką grupę ludzi wierzących, którzy pracują bądź studiują na uniwersytetach. A najwspanialsze były środy, kiedy wieczorem organizowane były godziny adoracji, adoracji w ciszy, gdy była możliwość spowiedzi. Tam wyznaczona jest godzina spowiedzi w sobotę o godz. 14:30-15:30, kiedy większość ludzi może jeszcze pracować. Natomiast w środy było mnóstwo ludzi do spowiedzi. To znaczy, że ta wiara w nich jest i widać żywotność wiary. Jest tam wiele osób świeckich odpowiedzialnych za działania w Kościele.

– Co robią te osoby?

– One dbają i troszczą się o rozwój Kościoła. Tam naprawdę trzeba mieć swoją tożsamość. Bo jest mnóstwo różnych wspólnot protestanckich religijnych, czasami przy jednej ulicy jest 11 wyznań. I żeby się odnaleźć oni przyznają się jak tylko mogą i są dumni, że są katolikami. Wspierają go, aby funkcjonował i działał. Może i mają liberalne podejście do różnych moralnych spraw, ale jak się zacznie z nimi rozmawiać, to można naprowadzić. Tak jak i u nas, tam brakuje katechezy dorosłych. U nas powstaje coraz więcej tych wspólnot i grup, które kształtują dorosłych, tam jednak tego jeszcze brakuje.

– Czym wyróżnia się kościół św. Jerzego w Biłgoraju na tle wcześniejszych doświadczeń?

– Parafia ta jest parafią bardzo żywotną, jest to efekt pracy wcześniejszych duszpasterzy. Ja tylko zbieram owoce tego, co inni wypracowali. Mamy wielu dorosłych, małżeństw, młodzieży, dzieci, którzy są zaangażowani w parafii. Mamy wiele ruchów w parafii, począwszy od tych najstarszych jak Legion Maryi, Przyjaciele Oblubieńca, Domowy Kościół, mamy siedem kręgów Domowego Kościoła, Oaza młodzieżowa wszelkich stopni, począwszy od Dzieci Bożych, skończywszy na tych, którzy są przy kodach, animatorach, którzy kształtują tę młodzież. Mamy sporo ministrantów i lektorów, którzy są tak wykształceni w liturgii, że gdy ksiądz przychodzi, przebiera się to wie, że wszystko jest przygotowane na najwyższym poziomie. Mamy młodzieżowy zespół Kanaan. Wspaniała jest całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. Kiedy to obserwuję, to widzę, że nigdy Pan Jezus nie jest sam, zawsze ktoś jest i modli się.

Jest też schola dziecięca, chór parafialny. Taki mały kościółek, a tyle się dzieje: rekolekcje dla małżeństw, adoracje dla rodzin i dni skupienia dla Domowego Kościoła z całego regionu. Te wydarzenia skupiają i przyciągają ludzi. Ja jestem zauroczony tą parafią. Św. Jerzy jest też bardzo znaną postacią w Ziemi Świętej. To był patron krzyżowców, którzy zdobywali Ziemię Świętą. Jest tam wiele figur tej postaci, więc mogę powiedzieć, że nie jest to przypadek, że akurat tutaj się znalazłem.

– Dziękuję za rozmowę. Szczęść Boże.

Anna Borowiec

- Reklama -

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Nowa Gazeta Biłgorajska nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy.